Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

 

Maciej Sulęcki od dawna przekonywał promotorów, że jest gotowy na duże wyzwania. – Dopiero jak wejdziesz do ringu z kozakiem, to poznajesz swoją wartość – mówił „Striczu”. Teraz wchodzi w kluczowy etap kariery. Na horyzoncie widać już walkę o mistrzowski pas.

Maciej Sulęcki do strefy wywiadów po walce z Jeanem Hamilcaro przyszedł w dobrym humorze. W Gliwicach się nie napracował, bo miał słabego rywala i w drugiej rundzie było już po wszystkim. – Zasługuję na duże pojedynki, na walki o tytuły i za duże pieniądze – mówił Sulęcki. Niewielu pięściarzy w Polsce może pozwolić sobie na takie deklaracje. Sulęcki mógł, bo obok Krzysztofa Głowackiego i Adama Kownackiego jest obecnie najgorętszym nazwiskiem w polskim boksie.

Kilka miesięcy wcześniej Sulęcki przegrał na punkty z Danielem Jacobsem. Z byłym mistrzem świata bił się bez kompleksów i udowodnił, że należy do światowej czołówki w kategorii średniej. W ostatniej rundzie leżał na deskach, ale werdykt pozostawił sporo do życzenia. Jeden z sędziów wypunktował 117:100 dla Amerykanina, co należy uznać za ponury żart.

Warto przypomnieć, że przed pojedynkiem w Barclays Center amerykańscy dziennikarze nie dawali Sulęckiemu żadnych szans i twierdzili, że jest to mismatch. Miał przyjechać chłopak z Polski i zebrać lanie. Przyjechał pan pięściarz i postawił twarde warunki. Po walce dziennikarze z USA pewnie zapisali nazwisko Sulęckiego w notesach. I to wielkimi literami.

Sulęckiego do pojedynku z Jacobsem przygotowywał Andrzej Gmitruk. Wówczas wydawało się, że współpraca tego duetu dopiero się rozkręca. Panowie po walce tryskali optymizmem, bo wiedzieli, że wykonali kawał dobrej roboty.

Pełna treść artykułu na Pogongu.pl >>