Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Walka o mistrzostwo świata przeszła Maciejowi Sulęckiemu koło nosa. "Striczu" nie ma jednak wątpliwości, że kolejna szansa nadejdzie, a wybór nowego szkoleniowca był strzałem w dziesiątkę. – Cele są te same, a różnica taka, że już nie z trenerem Gmitrukiem, a dla trenera Gmitruka – przyznał w rozmowie ze Sport.tvp.pl.

Wkrótce miną dwa miesiące od śmierci trenera Andrzeja Gmitruka. Jak się trzymasz?
Maciej Sulęcki: Siadło mi to na głowie, przeżyłem to bardzo mocno. Śmierć trenera to był wielki szok i do kilku dni po pogrzebie myślałem tylko o tym. W pewnym momencie zdecydowałem jednak, że trzeba się ogarnąć i wrócić do ciężkiej pracy, bo czas nie stoi w miejscu. Czuję, że trener wspiera mnie tam z góry duchowo. 

Łapiesz się na tym, że przychodzisz na trening i szukasz wzrokiem trenera Gmitruka?
Tak. Powoli się do tego przyzwyczajam, ale po śmierci trenera wielu z nas przychodziło i każdy z nas mówił, że choć w klubie jest dużo ludzi, to tak naprawdę jest pusto. Niby brakuje tylko jednej osoby, ale w naszych głowach była cisza. To był trudny okres. W telefonie nadal mam numer trenera i chyba nigdy go nie skasuję. Ostatnio oglądałem z nim wywiad i dziwnie się czułem z myślą, że na treningu go nie zobaczę i nie porozmawiamy o tym, co wygadywał przed kamerą. 

Zdecydowałeś się na Piotra Wilczewskiego.
Jest młody, utalentowany, znamy się od dawna, rozumiemy praktycznie bez słów, odbieramy na podobnych falach. To był bardzo dobry wybór, nie żałuję go i myślę, że nigdy nie będę żałować. Jest między nami chemia, nasze charaktery są niemal identyczne. Oczywiście potrzeba czasu, by poukładać klocki, ale jestem w dobrych rękach.

Twój wybór wywołał gorącą dyskusję wśród ekspertów.
Było dużo głosów na tak, ale równie dużo na nie. Większość tych ekspertów nie widziała nas razem na sali, nie stoczyłem pod wodzą Piotrka jeszcze ani jednej walki, a krytyka wręcz wylewała się z Internetu. To chorzy ludzie, o których nie chcę nawet rozmawiać. Jak leciałem do USA do trenera Chico Rivasa to zapewne ci sami mówili, że super, bo to Stany i tam to dopiero mnie nauczą wszystkiego, ale przecież Rivas nie był nawet trenerem boksu, a bramkarzem. Kocha boks, stworzył klub i choć było spoko, to Rivas to klasa niżej od Wilczewskiego. A skoro rozwinąłem się w USA pod wodzą takiej osoby, to zrobię to także w kraju pracując z "Wilkiem". Z nowym szkoleniowcem będziemy kontynuować to, czego nauczył mnie Andrzej. Jestem spokojny o naszą przyszłość. 

Pełna treść artykułu na Sport.tvp.pl >>