Krzysztof „Diablo” Włodarczyk znokautowany w Newark przez Murata Gassijewa. Pierwszy raz w karierze.

Szczęśliwa dla polskich pięściarzy Prudential Center miała pomóc, podobnie jak polscy kibice. Wiara w sukces Włodarczyka nie była jednak oparta na realnych przesłankach, po prostu liczono, że powtórzy się sytuacja sprzed czterech lat, gdy w Moskwie „Diablo” znokautował Rachima Chachkijewa, złotego medalistę igrzysk olimpijskich i niepokonanego wtedy pretendenta do mistrzowskiego pasa.

Ale ten „Diablo” już nie istnieje, a Gassijew jest zupełnie innym pięściarzem niż Czachkijew. Nie ma wprawdzie w swoim dorobku olimpijskiego złota, ale pas zawodowego mistrza świata zdobyty rok temu, w wieku 23 lat, po wygranej z Denisem Lebiediewiem. W ringu jest nad wiek dojrzały, z walki na walki coraz lepszy i bardziej niebezpieczny dla swych rywali. A jego ciosy na korpus są mordercze.

Czy „Diablo” mógł uniknąć tak bolesnej porażki? On sam w wywiadzie po walce mówi, że Gassijew miał szczęście. Nie, tu nie chodzi o szczęście, Krzysiek nie ma racji. Gassijew miał plan i narzędzia, by zrealizować to co zrobił. A Włodarczyk zrobił niestety niewiele, by temu zapobiec. W swoim zwyczaju schował się za podwójną gardą i nie zadawał ciosów. Wystarczy spojrzeć na statystyki komputerowe, które potwierdzają to co działo na ringu w Prudential Center. Zabrakło lewych prostych i agresji w boksie naszego byłego czempiona, to było czekanie na egzekucję.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>