GołotaWalkę Andrzeja Gołoty z Przemkiem Saletą oglądałem legalnie, czyli  w polskim  klubie w Chicago na IPLA. Z 52 zawodowych walk Andrzeja, to była dopiero druga, której nie oglądałem będąc przy ringu. Byłem na tej pierwszej, trzyrundowej w Milwaukee, kiedy Andrzej dostawał po 50 dolarów za rundę, więc biedaka już w drugiej przytrzymywał, żeby za szybko nie upadł. Pamiętam jak w szatni Madison Square Garden, po walce z Johnem Ruizem, powtarzał , że"powinienem tego frajera rozwalić! Teraz jest po walce a ja nie jestem nawet zmęczony". Albo kiedy siedział sam, na schodach swojego domu, po walce z Lennoxem Lewisem.  Nasze drogi się rozeszły - dlaczego to nieważne - po 18 latach, po walce z Tomkiem Adamkiem. Dlatego komentarz będzie emocjonalny.

Wytłumaczenie polskiego fenomenu Andrzeja Gołoty dla kogoś, kto jak ja pisze w Stanach, nie jest możliwe. Przestałem to robić jakieś 10 lat temu. W USA nigdy nie jesteś srebrnym medalistą - zawsze jesteś tym,który przegrał. To zupełnie inna mentalność, bo jak napisał mi o Gołocie sentencjonalnie na twitterze Mati Borek: "Jest jak my wszyscy z tej ziemi. Często przegrani ale żyjący marzeniami. Słowiańska dusza jest inna od amerykańskiej komercji". Dlatego nie zdziwiłem się, że Dan Rafael wyśmiał walkę z Przemkiem Saletą, bo nigdy nie był fanem Andrzeja. Nawet kiedy Gołota wygrywał, Dan nigdy specjalnie nie ukrywał, że nie może znieść tej niewytłumaczalnej strony Andrzeja. Zdziwił mnie tylko krytyką tego, co się według niego działo na ringu.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł oczekiwać wirtuozerii od dwóch 45-letnich mężczyzn, bo to było nierealne dla każdego mającego choćby śladowe pojęcie o pięściarstwie. Dlatego nie będę się ośmieszał jakimiś analizami. Mam za to żal do Andrzeja Gmitruka, za dokładanie do ostatniej soboty marzeń o podboju wagi ciężkiej, doskonale wiedząc, że to reklamowe bajki. Z drugiej strony, kto mógł oczekiwać ponad 100 trafionych ciosów, ciągłych wymian, trzech dramatów na minutę? Ja bałem się czegoś wręcz przeciwnego czyli pięciu zadawanych uderzeń na rundę, ogólnej nudy, przepychanki dwóch facetów czekających na wnuki.

Było odwrotnie: kibice dostali wielki prezent. Przemek Saleta czekał całe życie (i dwie odwoływane walki) na moment, kiedy będzie mógł podnieść ręce w górę stojąc na ringu z Gołotą. Zrobił straszną robotę, było widać, że nawet jakby tuż przed walką, ktoś  powiedział , że będzie się bił za darmo, nic by się w jego postawie nie zmieniło. To samo z Andrzejem. Jest taki moment w szóstej rundzie, kiedy po dwóch ciosach Przemka, chce znowu wypluć ochraniacz, żeby złapać tych parę sekund odpoczynku. Powstrzymuje się, jakby myśląc, "no nie, nie mogę, muszę wytrzymać". Chwilę później jest już po walce.

Andrzej,nawet jak się sam do tego nie przyzna, zmienił u końca kariery  spojrzenie na sport, któremu poświęcił całe życie. Determinacją w pożegnalnym występie, dał nam przebłysk tego, co być mogło 10, nawet 15 lat temu. Pamiętam takie zdanie: "Wiesz co mnie zawsze wkurza? Jak mi się ludzie pytają, jakim jestem bokserem. Po pierwsze dlatego, że bokser to pies - ja jestem  pięściarzem. Po drugie dlatego, że sam nie wiem. Chyba dobrym, któremu zawsze coś wyskakuje, no nie?"