Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Andrzej Gołota

Takie spotkania po latach, jak pana z Andrzejem Gołotą, nie zawsze są udane. Były obawy?
Andrzej Gmitruk:
Były, przecież my dziś jesteśmy innymi ludźmi niż ćwierć wieku temu, gdy byłem jego trenerem w warszawskiej Legii i reprezentacji Polski. Swoje też w życiu przeszliśmy, poznaliśmy smak zwycięstw i porażek, nie tylko w ringu, więc takie obawy były uzasadnione. Na szczęście znaleźliśmy wspólny język od pierwszej chwili.

Bardzo się zmienił?
AG: Czas robi swoje, wszystko się zmieniło, Warszawa, gdzie się urodził i dorastał, gdzie uczył się boksu, też. On lubi stare, swojskie klimaty, więc dobrze się w tym odnalazł. Mało kto zna jego przyzwyczajenia, czasami wsiada do kolejek podmiejskich i raz jeszcze zwiedza dobrze sobie znane miejsca. Na pewno jest bardziej refleksyjny, dużo rozmawiamy. To dojrzały mężczyzna, który w pewnym momencie uświadomił sobie, jak ważna dla niego jest rodzina, dzieci. Boks też był i jest ważny, dlatego postanowił spróbować. Walka z Saletą ma być testem, odpowiedzieć, na co go jeszcze stać.

Szybko się dotarliście?
AG: Szybciej niż sądziłem. Dużą rolę odegrała żona Andrzeja, Mariola, która wszystko zorganizowała.

Scenariusz walki już jest napisany, czy ma pan go dopiero w głowie?
AG: Przemek Saleta już powiedział, w jaki sposób zbije w sobotę Andrzeja, więc musimy znaleźć skuteczną receptę, by się przed nim obronić. A tak na poważnie: obaj przygotowali się do tego pojedynku bardzo solidnie, Saleta jest dobrym technikiem, wie, jak korzystać z lewej ręki, więc nie sądzę, by od pierwszego gongu rzucił się do zdecydowanego ataku, jak zapowiada. Myślę, że to Gołota będzie w tej walce agresywniejszy.

Cały czas wkłada pan Gołocie do głowy, że jest lepszy, a dziennikarzom mówi nawet, że to brylant. Fakty są jednak takie, że podobnie jak Saleta skończył 45 lat. Być może rację mają więc ci, którzy twierdzą, że w sobotę obejrzymy "Kabaret starszych panów"?
AG: Mam inne zdanie, uważam, że to może być ciekawa walka. Gołota jest w znacznie lepszej formie niż w 2009 roku, gdy przegrał z Tomaszem Adamkiem. Tym razem przyjechał do Polski w odpowiednim momencie, mieliśmy dużo czasu na przygotowania. Pamiętajmy, że wcześniej ciężko pracował kilka miesięcy, bo liczył, że dojdzie do skutku jego pojedynek z Riddickiem Bowe, który od dawna planowano. Mamy za sobą 8 tygodni treningów, 19 sparingów, ponad 90 rund. Jego balans tułowia, szybkość poruszania się jest teraz zdecydowanie lepsza niż wtedy, gdy zaczynaliśmy. No i ta lewa ręka, z którą od dawna ma poważne kłopoty. Zgoda, to nie to, co przed laty, ale wreszcie może z niej korzystać w takim stopniu, który go zadowala. A za tym idzie – pewność siebie. W sobotę zobaczycie Gołotę, który wie, czego chce.

Jeśli pokona Saletę, będzie go pan namawiał, by walczył dalej?
AG: To jego decyzja, ja mogę go co najwyżej wspierać. Jeśli zdecyduje się kontynuować karierę, stanę w jego narożniku, oczywiście jeśli będzie tego chciał.

Myśli pan, że rewanż z Adamkiem po tym, co stało się w Łodzi, byłby dobrym pomysłem?
AG: Dlaczego nie, ale najpierw musi pokonać Saletę. To jest teraz najważniejsze. Muszę jednak podkreślić, że byłem przeciwny pierwszej walce Gołoty z Adamkiem i na pewno, z wielu względów, nie będę zwolennikiem rewanżu, ale mam też świadomość, że to nie ja decyduję. Jeśli więc dojdzie do ich kolejnego starcia, zrobię wszystko, by Andrzej wygrał. To kwestia odpowiednich przygotowań, doboru sparingpartnerów i psychiki Gołoty. Jeśli będzie miał wokół siebie ludzi, na których może polegać, na pewno będzie silniejszy mentalnie niż wtedy. Ale nie sądzę, by do takiego pojedynku doszło, choć finansowy sukces byłby murowany. Adamek ma teraz inne plany, na pewno chce doprowadzić do jeszcze jednej walki o mistrzostwo świata.

Patrząc na Gołotę, na pewno wracają wspomnienia starych czasów...
AG: Ćwierć wieku temu sekcja bokserska w Legii była profesjonalną fabryką mistrzów. W Polsce wygrywaliśmy wszystko, reprezentacja też była mocna, na igrzyskach olimpijskich w Seulu (1988) zdobyliśmy cztery medale. Dziś cały polski boks amatorski to manufaktura, ostatni Polak stał na olimpijskim podium w 1992 roku. Co gorsze, nikt nie chce słuchać ludzi doświadczonych, nikt nie szuka z nimi kontaktu. Ani bokserskie władze, ani ministerstwo. Kiedy coś proponowałem, nie było odzewu. Dlatego nie zdziwię się, gdy ci najzdolniejsi dalej będą emigrować, szukając szansy rozwoju.

Pan też kiedyś wyemigrował?
AG: Na wiele lat do Norwegii, kraju, gdzie boks zawodowy był zakazany. Później, gdy już pracowałem z Adamkiem i miałem propozycję od Dona Kinga, zabrakło mi odwagi, by wyjechać do USA. Dziś żałuję, że nie mam 15 lat mniej. Tak samo jak żałuję, że z Gołotą nie spotkaliśmy się wcześniej. Nie zawsze miał wokół siebie odpowiednich ludzi.