ŁączyNasPasja: Minęło już trochę czasu od Twojego pojedynku z Alvarezem. Jak z perspektywy czasu oceniasz swój występ?
Norbert Dąbrowski: Oceniam go bardzo dobrze. Uważam, że wygrałem ten pojedynek. Zadawałem więcej ciosów, które były celniejsze. Jestem bardzo zadowolony. Nie ma tutaj mowy o porażce. Wyrzuciłem to słowo ze swojego słownika.

Bardzo wiele osób chwaliło Twoją postawę w tej walce. Nikt chyba publicznie nie napisał, że zawalczyłeś słabo?
No nie było chyba nikogo takiego. To był naprawdę bardzo dobry pojedynek. Telewizja kanadyjska nagrywała tą walkę i mam nadzieję, że niedługo kibice w Polsce będą mogli obejrzeć zapis mojego starcia z Alvarezem. Wtedy każdy upewni się co do tego, że byłem lepszy. Po walce podchodzili do mnie kanadyjscy kibice i mówili mi, że to ja wygrałem walkę.

To czego brakowało, żeby go jednak znokautować?
Hmmm… może celności? Miałem raz taki moment w czwartej rundzie, kiedy uderzyłem go lewym prostym po zakroku na brodę i widziałem, że aż "zatańczył na nogach", zachwiało nim, ale potem już nie udało mi się tego powtórzyć. Ciężko jest znokautować zawodnika, który jest numerem jeden na świecie w rankingu WBC. Niestety się nie udało.

Sam podkreślasz, że zmieniłeś się bardzo mentalnie. Czym jest to spowodowane?
Mam wokół siebie odpowiednich ludzi. Bardzo pomaga mi Filip Bątkowski, który był cutmanem w moim narożniku. Jest w moim zespole. On jest takim trenerem mentalnym. Nastraja mnie do walk. Bardzo mi to pomaga i wprowadza fajną atmosferę. Poza tym, mój trener Krzysztof Drzazgowski również przekazuje bardzo pozytywną energię. Te osoby zmieniły moje nastawienie do życia zarówno sportowego jak i prywatnego.

Ty masz jakąś "kosę" z Darkiem Sękiem teraz?
Nie. To, że powiedziałem, że mógłbym stoczyć z nim pojedynek, to tylko dlatego, że jest to zawodnik, z którym sportowo chciałbym rywalizować. Jest wysoko w rankingach i boxrecu. Normalnie się kolegujemy, a to, że wyszlibyśmy do ringu to tylko nasza praca. Ta ewentualna rywalizacja miałaby tylko wymiar sportowy. Poza tym, toczyliśmy już pojedynki jako amatorzy i nie zepsuło to naszych relacji koleżeńskich.
To był słaby rok dla polskiego boksu zawodowego. Jest natomiast taki pięściarz jak Robert Talarek, który odnosi zwycięstwa z dobrymi rywalami, a praktycznie tylko nieliczni mogą usłyszeć o jego sukcesach.

Co jest Twoim zdaniem przyczyną, że tak mało o nim słychać?
Wydaje mi się, że brakuje promocji. Przy dobrym promotorze i menadżerze mogłoby być o Robercie głośno. To jest "facet z jajami", bierze wszystkie pojedynki, nie patrzy na to, czy rywal jest słaby czy mocny, jedzie, boksuje, robi swoją robotę. Teraz udało mu się zdobyć pas, także gratuluję mu bardzo. Musi być lepiej promowany, bo sportowo niczego mu nie brakuje w stosunku do pięściarzy, którzy są wywindowani w rodzimych mediach.

Zacząłeś jak miałeś 13 lat. Pamiętasz swoje pierwsze przyjście na salę treningową?
Jasne, że pamiętam. Towarzyszyło mi uczucie wielkiej ciekawości. Jak po raz pierwszy zobaczyłem salę treningową, to zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Od razu złapałem bakcyla na uprawianie boksu. Za każdym razem nie mogłem się doczekać następnego treningu. Tam był taki charakterystyczny smród, a miejsce samo w sobie było kultowe, bowiem tam szkolili się najlepsi w historii polskiego boksu, z Panem Jerzym Kulejem na czele.

Gdzie zaczynałeś?
Zaczynałem w Gwardii Warszawa. Klub się mieścił na Hali Mirowskiej. Moim trenerem był Roman Misiewicz. Z Maćkiem Sulęckim znamy się od naszego pierwszego kroku bokserskiego, ponieważ zaczynaliśmy u tego samego trenera.

Jako młody chłopak byłeś bardzo mocno zapatrzony w postać z filmu Rocky?
Zapatrzony w ten film byłem jeszcze przed pierwszym przyjściem na salę treningową. Na pewno ta postać grana przez Sylvestra Stallone, był to też jeden z głównych powodów, dla których chciałem uprawiać boks. Chodziłem po domu w szlafroku i robiłem walkę z cieniem. Ojciec się ze mnie śmiał i mówił, że Rocky to jest tylko film i wszystko jest udawane. Powiedział, że ma znajomego trenera i weźmie mnie na prawdziwe zajęcia. Od razu się zgodziłem i nie mogłem się doczekać, kiedy mnie tam zaprowadzi.

Jak po latach patrzysz na te pojedynki głównego bohatera z Apollo Creedem, gdzie coś takiego, jak garda w ogóle nie obowiązywało?
Śmieszy mnie to dzisiaj. To było jednak kręcone wiele lat temu. Fajna historia filmowa. Jak ktoś nie ma pojęcia o boksie, to może pomyśleć, że tak właśnie wygląda ten sport. Mimo, że znam ten film prawie na pamięć, to zawsze chętnie go oglądam.

Czy to prawda, że Ty musiałeś mieć dobre wyniki w nauce, żeby w ogóle trenować?
Tak było. Miałem taką umowę z rodzicami, że jak zawalę szkołę, to kończą się automatycznie treningi. Starałem się osiągać takie wyniki w nauce, żeby móc boksować. Raczej mi to wychodziło.

Cały wywiad z Norbertem Dąbrowskim na laczynaspasja.pl >>