Mairis Briedis pokonał w Rydze Mike’a Pereza i w półfinale World Boxing Super Series zmierzy się z Ołeksandrem Usykiem. Krzysztof Głowacki, który jest rezerwowym w tym turnieju, wygrał przed czasem.

32-letni Briedis (23-0, 18 KO), były kickbokser, jest pierwszym łotewskim zawodowym mistrzem świata. Pas WBC w wadze junior ciężkiej zdobył w kwietniu tego roku wygrywając pewnie z Marco Huckiem. Teraz go obronił w mieście w którym się urodził. Jego walka z Kubańczykiem Perezem (22-3-1, 14 KO) była pierwszym mistrzowskim pojedynkiem na Łotwie. Nic dziwnego, że hala była pełna, a atmosfera podniosła. Wydarzenie było przecież historyczne, a Briedis jest narodowym bohaterem.

Nie zgadzam się z opinią, że walka była słaba. Ona była bardzo trudna dla Briedisa. Stare bokserskie porzekadło mówi, że styl robi walkę i tak było w tym przypadku. Łotysz miał problemy z odwrotną pozycją Kubańczyka, nie mógł znaleźć skutecznej recepty. Próbował, ale Perez utrudniał mu życie w stopniu, którego chyba się nie spodziewał.

Mimo to wygrał zasłużenie. Trudno też mieć pretensję do sędziego ringowego, który najpierw odebrał w trzeciej rundzie punkt Perezowi za atak głową, który spowodował kontuzję rywala, a w 10 starciu Briedisowi za trzymanie.

Mistrz obronił tytuł i w półfinale zmierzy się z Usykiem, czempionem WBO. Na razie zarobił milion dolarów (400 tysięcy plus 600 tysięcy za zwycięstwo), a za kolejny występ stawka jeszcze wzrośnie. O ile w walce z Perezem był faworytem, to w pojedynku z Usykiem już nim nie będzie. Moim zdaniem, choć cenię Briedisa za to wszystko czego w ostatnich latach dokonał, z Ukraińcem sobie nie poradzi.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>