Przemysław Saleta- Toczyła się rywalizacja pomiędzy boksem a kick-boxingiem. Sporo zawodników odnoszących później sukcesy w pięściarstwie zawodowym wywodziło się z kick-boxingu, m.in. Paweł Kołodziej, Albert Sosnowski i ja. Później wszystkich pogodził boks - mówi Przemysław Saleta (43-8, 21 kO) w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Były mistrz Europy wagi ciężkiej już za tydzień skrzyżuje rękawice z Andrzejem Gołotą (41-7-1, 33 KO).

W latach 90. odczuwał pan niechęć środowiska bokserskiego?
Przemysław Saleta:
Tak. Toczyła się wówczas rywalizacja pomiędzy boksem a kick-boxingiem. Sporo zawodników odnoszących później sukcesy w pięściarstwie zawodowym wywodziło się z kick-boxingu, m.in. Paweł Kołodziej, Albert Sosnowski i ja. Później wszystkich pogodził boks.

W 1999 roku po walce z Fredem Westgeestem, zwanym „Murarzem", oberwało się panu nie tylko za porażkę, ale i za „ufarbowane na żółto włosy i drwiące uśmiechy".
Przemysław Saleta:
Westgeesta w żadnym stopniu nie lekceważyłem. Pofarbowałem sobie włosy, ale mnie to nie zdekoncentrowało. Po prostu popełniłem błąd. Wygrywałem rundę za rundą, a później cofnąłem się w linii prostej i opuściłem ręce. Chłop miał dwa metry i potężne uderzenie. Trafił mnie. Ot, cała historia tej walki. Zapłaciłem za błąd, a nie za kolorowe włosy czy uśmieszki.

Dlaczego na konferencji prasowej z Andrzejem Gołotą w 2000 roku nie podaliście sobie ręki?
Przemysław Saleta:
Słabo to pamiętam, lecz chyba rzeczywiście, atmosfera we Wrocławiu była wówczas mało sportowa. Nasz konflikt był promowany w mediach i traktowaliśmy to osobiście. Prawda jest jednak taka, że ani Andrzej Gołota nigdy mnie nie skrzywdził, ani ja jego.

Po odwołanej walce w 2005 roku twierdził pan, że Gołota wcale nie odniósł kontuzji. Po latach zmienił pan stanowisko. Dlaczego?
Przemysław Saleta:
Powiedziałem to pod wpływem emocji. Byłem zły, że po raz drugi doszło do podobnej sytuacji. Wówczas o wszystkim dowiedziałem się od ludzi Dona Kinga, a w 2000 roku od dziennikarzy z Polski, będąc na Florydzie. Ale wiem, że takie rzeczy się zdarzają. W 2002 sam wycofałem się z walki z Luanem Krasniqim po tym jak Romek Bugaj rozciął mi łuk brwiowy podczas sparingu.

Kontrakt nie przewidywał odszkodowania?
Przemysław Saleta:
Dostałem zwrot kosztów treningowych, ale tylko ich część. Na wszelki wypadek się ubezpieczyłem, choć jak przyszło co do czego, ciężko było cokolwiek wyegzekwować. Firma ubezpieczeniowa żądała np. faktur od sparingpartnerów. 

23 lutego przyjmie pan ostatnie ciosy w życiu?
Przemysław Saleta
: Niemal na pewno będzie to moja ostatnia walka, ale raczej nie ciosy. Lubię trenować boks dla samego siebie i od czasu do czasu zdarza mi się sparować.

Po tylu latach startów pięściarze miewają problemy z wysławianiem się.
Przemysław Saleta
: A słyszy pan takie? (śmiech) Wszystko zależy od organizmu, a także od stylu walki – zwracania uwagi na obronę i liczbę przyjmowanych ciosów. Sporo zależy też od tego, jak się do sportów walki trafia. Ja zacząłem uprawiać kick-boxing w wieku 19 lat. Byłem już ukształtowanym człowiekiem po maturze, z nałogiem czytania książek, który został mi do dziś. Boks nie jest najlepszy dla szarych komórek, więc warto je regenerować, np. czytając.

Gdyby zwracał pan mniejszą uwagę na obronę w trakcie walk, mógłbym pana teraz gorzej rozumieć?
Przemysław Saleta:
Zapewne tak. Paradoksalnie podobnie byłoby również, jeśli miałbym twardszą szczękę. Z punktu widzenia zdrowotnego nokaut jest o wiele zdrowszy niż pozwalanie na obijanie głowy przez rund 10 czy 12. Zawsze bywa coś za coś.

Czy się stoi, czy się leży 300 tysięcy się należy? Tak żartowano po walce Gołoty z Tomaszem Adamkiem, dzięki której obaj ponoć zarobili po 300 tys. dol. Jak jest teraz?
Przemysław Saleta
: Kasy jest mniej. Przynajmniej dla mnie. W kontrakcie nie mam też przewidzianych zysków z pay-per-view.

Bracia Kliczkowie, których dobrze pan zna, słyszeli o tej walce?
Przemysław Saleta:
Mamy sporadyczny kontakt, od czasu do czasu wysyłamy do siebie maile, ale o tej walce im nie pisałem. Nasza korespondencja nie dotyczy boksu.

Zapowiada pan, że zaatakuje od początku. Tak ostro, jak Lamon Brewster w 2005 roku?
Przemysław Saleta
: Będę atakował. ale Brewster dysponował nokautującym ciosem. Ja mam inny styl. Nie liczę na szybką wygraną i trafienie lewym sierpem, lecz na pracę w półdystansie i wywieranie presji. Po pierwsze – lubię taki boks, a po drugie – jesteśmy winni kibicom dobre widowisko.

Po przyjęciu mocnego ciosu Gołota nigdy nie potrafił sklinczować. W tym elemencie mógł mu cokolwiek pomóc Andrzej Gmitruk?
Przemysław Saleta
: Wydaje mi się, że nauczenie 45-letniego zawodnika czegokolwiek jest zadaniem co najmniej bardzo trudnym. Praca z takim zawodnikiem polega na tym, by wykrzesać z niego to, co najlepsze i w jak największym stopniu wrócić do rzeczy, które robił dawniej. Pod warunkiem, że jeszcze może je wykonywać ze względu na wiek, kontuzje czy zmęcznie organizmu. Andrzej Gmitruk jest dobrym trenerem, lecz w pracy z 45-latkami ma raczej małe doświadczenie.

Za Andrzeja Gołotę najmocniej kciuki będzie ściskać jego małżonka Mariola. Za pana córki Nicole i Nadia?
Przemysław Saleta:
Nie, nie chcę żeby córki były na walce. W Gdańsku na pewno będzie moja obecna dziewczyna i dwie byłe żony, więc będzie wesoło (śmiech).

W razie czego wie pan, żeby po zakończeniu pojedynku nie wskakiwać do narożnika rywala?
Przemysław Saleta
: Ja zazwyczaj tego nie robię. Zapewniam: nie wskoczę na liny ani w narożniku Gołoty, ani w moim. {jcomments on}