Przemysław SaletaPrzemysław Saleta (43-8, 21 KO) na finiszu przygotowań do potyczki z Andrzejem Gołotą (41-7-1, 33 KO). Dzisiaj stoczy ostatni sparing. Po dwudziestodniowym obozie w Krynicy-Zdroju, na przełomie stycznia i lutego Przemysław Saleta wrócił do Warszawy. W stolicy ćwiczy głównie w KnockOut Gym na Wawrzyszewie, ale zdarza mu się także odwiedzić pobliską salę CRS Bielany.

Najgorsze ma już za sobą. Kryzys nastąpił pod koniec ubiegłego miesiąca, kiedy na obozie w górach odwiedził go Izuagbe Ugonoh. – Wiedziałem, że nadejdzie moment, w którym poczuję przemęczenie ciężkimi treningami. Najgorszym dniem był ten, w którym stoczyłem z Izu pierwszy sparing (28 stycznia – przyp. red.). On z pewnością nie jest najłatwiejszym sparingpartnerem – mówi niespełna 45-letni Saleta o 26-letnim Ugonohu, występującym w kategorii junior ciężkiej. – Pierwotnie do walki z Gołotą miało dojść 24 listopada, tak więc cykl treningowy przedłużył się o trzy miesiące. Przemek miał prawo być zmęczonym – tłumaczy Robert Złotkowski, szkoleniowiec i przyjaciel pięściarza.

– Pozostaje dobrze się nastroić, złapać świeżość i koncentrację przed pojedynkiem. Do Gdańska wybieramy się w czwartek. Do tego czasu będziemy szukali spokoju  w Warszawie – mówi Złotkowski. Fakt, że jego podopieczny ostatnią zawodową walkę w boksie stoczył siedem lat temu, specjalnie go nie martwi. – To jest dla Przemka jak jazda na rowerze. Tym bardziej że on nigdy nie rozstał się ze sportem. Zawsze był w ruchu. Nie miałem problemu, aby pobudzić go do boksowania. Nie byłbym trenerem, gdybym nie wierzył w swojego zawodnika. Zrobiliśmy wszystko, żeby wygrać tę walkę – zapowiada Złotkowski.

Więcej przeczytasz w dzisiejszym „Przeglądzie Sportowym"