Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Od pana ostatniego nokautu minęło 14 miesięcy. W sobotniej potyczce ze Sladanem Janjaninem w Arłamowie zamierza pan potwierdzić, że zasługuje na przydomek „Mr. KO”?
Robert Parzęczewski: Mogę wszystko, nic nie muszę. Jestem Robert Parzęczewski, a pseudonim to sprawa drugorzędna. Tak naprawdę liczą się nokauty na klasowych zawodnikach, najbardziej ucieszyłyby mnie takie zwycięstwa nad mistrzami świata. Na razie chcę po prostu wygrywać. Im efektowniej, tym lepiej. Jestem bardzo dobrze przygotowany i cieszę się, że mój pojedynek pokaże TVP Sport. Obejrzy mnie wielu ludzi, w końcu jest to ogólnodostępna stacja.

Bośniak to taki rywal, na tle którego można efektownie wypaść?
Kto zna się na boksie, ten wie, że nie jest to żaden klasowy zawodnik. Jednak nikogo nie lekceważę. Wspólnie ze sztabem trenerskim zgadzaliśmy się na każdego rywala, którego proponował promotor Mateusz Borek. Na długiej liście byli dobrzy lub bardzo dobrzy zawodnicy – także bardziej wymagający niż Janjanin. Nie chcieli walczyć – pewnie z powodu pandemii, ale i innych względów. Ja przede wszystkim chcę poboksować, bo od paru miesięcy nie było mnie w ringu. Za mną dwa ciężkie okresy przygotowawcze. Wydałem pieniądze, ale obozy nie zakończyły się walkami.

Inwestuje pan w swój rozwój i nie szasta pieniędzmi. Jeździ pan normalnym autem.
Na szpanerski samochód nawet mnie nie stać. Na razie wystarcza, żeby przeżyć z miesiąca na miesiąc, drobną kwotę można odłożyć. Od paru miesięcy ponoszę duże wydatki, a dochodów nie ma. Bo nie było walk. Ale wierzę, że wreszcie nadejdą duże pojedynki. Skoro dostawałem już propozycje od obozów Smitha, Biwoła czy Kowaliowa, to podobnych ofert nie zabraknie. Nie wziąłem tych walk rok czy dwa lata temu, a po pokonaniu paru mocniejszych rywali proponowana gaża raczej nie będzie niższa. Co się odwlecze, to nie uciecze.

We wspomnianych ofertach padały kwoty liczone w setkach tysięcy dolarów?
Nie wiem, jak konkretnie wyglądało to na papierze, ale informowano mnie, że chodziło o kwoty w okolicach 200 tysięcy dolarów. Wiadomo – z gaży należałoby odjąć procent dla promotora czy koszty okresu przygotowawczego, bo przecież sam opłacam trenerów i sparingpartnerów. Gdyby z tych 200 tysięcy została mi połowa, to i tak byłoby dobrze. Nie napalałem się na jedną dużą wypłatę. Czekam na jeszcze lepszą propozycję finansową i walkę we właściwym czasie, gdy będę miał realne szanse na wygraną.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>