Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

To Emma mi powiedziała – "Mamusiu, tata się przewrócił i odpoczywa". Przyprowadziła mnie do niego. Potem przyjechała straż i pogotowie. Nie zapomnę tamtej ciszy, gdy przestali go ratować… – wspomina Agnieszka Grudzień-Gmitruk w rozmowie z TVP Sport w pierwszą rocznicę śmierci Andrzeja Gmitruka.

Zacznijmy od początku. Jak się poznaliście?
Agnieszka Grudzień-Gmitruk: Był 1999 rok, byłam studentką i pracowałam w recepcji redakcji „Rzeczpospolita”. Andrzej przyszedł na spotkanie min z redaktorem Januszem Pinderą, a mnie spotkał przypadkiem. Musiałam mu wystawić jakąś przepustkę, poprosił mnie też o jakieś materiały, zapisałam jego nazwisko poprawnie i był tym zaskoczony. Powiedział – "O, pani się jako pierwsza nie pomyliła". Patrzę na człowieka i nie wiem o co mu chodzi, potem dodał, że większość robiła błędy.

Wiedziała pani kim jest, czym się zajmuje?
A skąd. Przyszedł sobie Andrzej Gmitruk do działu sportowego, to do działu sportowego. Mnie bardziej interesowały tematy artystyczne niż sportowe, choć sport nigdy nie był mi obcy.

Z biegiem lat zaraził panią boksem? Przynosił pracę do domu?
Praca towarzyszyła nam wszędzie, telefon miał ciągle przy uchu. A jak telefonu nie było, to myślał o boksie i analizował najbliższe walki. To było całe jego życie. Tak naprawdę poznaliśmy się w pracy, którą zaproponował mi Andrzej. To był okres, gdy zaczynał współpracę z Panosem Eliadesem (współpromotor Lennoksa Lewisa, red.) i ja miałam przyjemność mu wtedy towarzyszyć w życiu zawodowym. Dziewczyna, która dotychczas pracowała na recepcji, dostaję propozycję pracy przy organizacji imprez sportowych. Telewizja, podróże zagraniczne, poznałam wielu fajnych ludzi. To był kapitalny czas.

Pełna treść artykułu na Tvpsport.pl >>