Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Śledzisz karierę Oleksandra Usyka? Niewielu kibiców wie, że niepokonanego na ringach zawodowych mistrza olimpijskiego z Londynu, Ty pokonałeś w ringu amatorskim. Jak wspominasz tamten pojedynek i Twoje początki z boksem?
Łukasz Wawrzyczek: To był dla mnie najważniejsza walka bokserska w tamtym czasie. Usyk już wtedy był Mistrzem Europy Juniorów i świetnie zapowiadającym się zawodnikiem. Ja wiedziałem, że jeśli wygram, wypracuję sobie mocną pozycję w kadrze narodowej. To była wyrównana walka, którą wygrałem na punkty. Wspominam ją z wielkim sentymentem i dumą, że miałem okazję walczyć z późniejszym mistrzem olimpijskim. A początki przygody z boksu? Wszystko zaczęło się w 1997 roku, kiedy ja chodziłem do podstawówki w Oświęcimiu, a śp. trener Janusz Jeleń otworzył sekcje bokserską Iskry Brzezinka. Na pierwsze zajęcia przychodziło około 50 młodych chłopaków, więc trener postanowił zrobić naturalną selekcję i na dzień dobry kazał nam sparować ze sobą. Fajne czasy. Po kilku ciosach połowa chłopaków zrezygnowała.

O czym myśli młody chłopak, który osiąga pierwsze amatorskie sukcesy w boksie? Czy po sukcesach na krajowym podwórku, w Mistrzostwach Polski juniorów, czy później seniorów, ma się poczucie, że to już czas na boks zawodowy i walki o najwyższe cele?
Wielu kibiców myśli, że młodym pięściarzom po kilku, kilkunastu wygranych walkach w amatorce, odbija woda sodowa do głowy i od razu chcą przechodzić na zawodowstwo. Tak bywa, ale to nie reguła. Moim celem na początku kariery bokserskiej był wyjazd do Aten na olimpiadę w 2004 roku, ale związek uznał, że jestem za młody. Przed igrzyskami w Pekinie, byłem już faworytem do wyjazdu, ale ministerstwo sportu i ówczesny Minister Sportu odebrał nam stypendia sportowe. Nie mieliśmy perspektyw, dlatego zawodnicy z kadry zaczęli przechodzić na zawodowstwo. Ja, Mariusz Wach, Piotr Wilczewski, wielu innych. Podobno w kasie brakowało funduszy. Kilka miesięcy później w prasie przeczytaliśmy, że minister został aresztowany w związku z aferą korupcyjną w Centralnym Ośrodku Sportu…

Kto Ci pomógł przejść na zawodowstwo i skąd taki kierunek, jak np. Węgry czy Wyspy Brytyjskie? W całej swojej pierwszej części kariery, ani razu nie zaboksowałeś w Polsce.
W przejściu na zawodowstwo pomógł mi Grzegorz Proksa, z którym znamy się od 15. roku życia. On już wtedy miał za sobą występy na galach za oceanem, a mi marzyła się podobna ścieżka. Moim agentem został Krzysztof Zbarski, a trenerem Laszlo Veresz. Nasza baza treningowa była na Węgrzech, mieszkaliśmy i trenowaliśmy w Budapeszcie. Promotor prowadził swoje interesy przede wszystkim na wyspach, stąd większość moich pierwszych walk odbyła się właśnie tam.

Szedłeś jak burza, pokonując kolejnych rywali. Twoje walki odbywały się co dwa, trzy miesiące. Potem przyszła pierwsza porażka, remis i... Zniknąłeś.
Wiesz, fajnie jest wyjechać na wyspy, wziąć udział w fajnej gali i pokonać rywala, ale kiedy wracasz do pustego, wynajętego mieszkania i nadal nie masz pieniędzy na życie czy na treningi, to rośnie w tobie frustracja. O sponsorach nie było mowy, nikogo w Polsce nie interesują walki w Anglii, kiedy swój interes prowadzisz w kraju. W 2009 roku nie wytrzymałem, zerwałem kontrakt i wyjechałem do Jersey, gdzie z resztą mieszkam także teraz. Trafiłem do sądu, oczywiście przegrałem, a za zerwanie kontraktu dowalili mi 400 tysięcy złotych. Nie mogę powiedzieć, żeby ktokolwiek mnie wówczas oszukał, ale to cenna przestroga dla zawodników. Łatwo jest wykorzystać młodość i naiwność młodych oraz ambitnych chłopaków, którzy marzą o tym, żeby zwojować świat. Dziś każdemu radzę, aby razem z zaufaną osobą z otoczenia, a także z prawnikiem, przeanalizował każdy, nawet najmniejszy zapis w umowie.

Kiedy w 2012 roku po powrocie do Polski widzieliśmy się po raz pierwszy, miałeś przed sobą jasno postawiony cel - powrót do boksu i pas Mistrza Europy. Mimo wielu wspaniałych pojedynków, nie udało się go osiągnąć. Czego najbardziej żałujesz jeśli chodzi o Twoją karierę na ringu zawodowym?
Jestem bardzo szczęśliwy z ostatnich trzech lat mojej kariery. Poznałem wspaniałego człowieka i świetnego biznesmena z Oświęcimia - Ryszarda Skórkę, który stał się moim promotorem i bardzo mi pomógł wrócić na ring. Stoczyliśmy razem około 15 walk, zdobyłem pas International WBF i Międzynarodowe Mistrzostwo Polski. Pas Mistrza Europy? Myślę, że był w moim zasięgu, ale zabrakło układów w EBU, żeby podbić nieco moje rankingi. Boks to jednak nie tylko sport, to także taka trochę bokserska polityka. Niczego nie żałuję.

Stoczyłeś na zawodowym ringu 26 walk, z których 20 wygrałeś. Jeśli miałbyś wybrać tą jedną jedyną, którą uważasz za swoją najlepszą w karierze, która byłaby to walka?
Wszystkie walki były trudne. Jedne mniej, drugie bardziej, ale w boksie nigdy nie ma łatwych pojedynków. Nawet jeśli kończą się efektowaną wygraną, to konsekwencja ciężkich treningów i miesięcy wytężonej pracy. Na pewno mocno w pamięci utkwiła mi porażka w Dublinie, po której miałem złamany nos. Miło wspominam świetne walki w Anglii czy pojedynek z Patrickiem Nielsenem w Danii, na jego terenie. Zastąpiłem jego rywala na cztery tygodnie przed walką. Myślę, że jakbym miał więcej czasu na przygotowania, mógłbym pokusić się o wygraną.

Czy walka z Nielsenem była Twoim "być albo nie być"?
Nie chciałem kończyć kariery. Myślałem, że jeszcze przez jakiś czas będę jeździł po świecie, zarabiał na boksie, walczył z zawodnikami z europejskiej czołówki. Miałem już jednak dość tych wszystkich układów promotorskich czy sędziowskich. Kiedy jeden z promotorów podkradł mi sponsora, uznałem, że to już za wiele. Nigdy nie zrozumiem, jak można być taką k… bez honoru. Męczyły mnie także ciągłe pielgrzymki i błaganie potencjalnych sponsorów o pieniądze. Jeździsz na spotkania, robisz co w swojej mocy, aby mieć na życie i treningi, po czym jakiś pseudo biznesmen rzuca ci 500 zł i myśli, że dzięki niemu zostaniesz mistrzem świata. Szkoda gadać, to nie dla mnie.

Co się dzieje teraz z Łukaszem Wawrzyczkiem?
Jestem szczęśliwym człowiekiem. Od czterech lat mieszkam na angielskiej wyspie Jersey - tej samej, na którą uciekłem dziesięć lat temu po zerwaniu kontraktu. Tutaj prowadzę swój biznes. Jestem trenerem boksu i trenerem personalnym. Zrobiłem również „papiery” na dietetyka, a także kurs certyfikowany przez Brytyjską Federację Podnoszenia Ciężarów. Opanowałem język, ciągle się szkolę i uczę nowych rzeczy. Ludzie mnie tutaj  szanują i doceniają moje osiągnięcia, wiedzę oraz doświadczenie. Do niedawna prowadziłem zawodowego boksera, który jednak postanowił wyjechać do Australii.  Mam kilku amatorów, zawodników trenujących do White Collar Boxing i klientów, którzy po prostu chcą zadbać o formę i nabyć nieco umiejętności bokserskich. Kto wie, może w przyszłości uda się tutaj otworzyć własny gym?

Rozmawiał: Piotr Podsiadły, www.fb.com/SzlakiemFutbolu