Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Pochodzący z Czarnej Sędziszowskiej Łukasz Różański od ponad 12 lat mieszka w Rzeszowie. Jest magistrem wychowania fizycznego na Uniwersytecie Rzeszowskim, ukończył też studia podyplomowe z BHP na Politechnice Rzeszowskiej. 2 czerwca w G2A Arena 2 czerwca  podczas gali Boksu Zawodowego Knockut Boxing Night 2, która będzie częścią Kongresu Sportów Walki, rzeszowianin skrzyżuje rękawice z Brytyjczykiem, Michaelem Sprottem. Dla Łukasza będzie to dziewiąta walka zawodowa, w tym druga na Podkarpaciu. 
 
Idalia Stochla: Co jest pasjonującego w bólu fizycznym? Bo przecież jakaś siła Cię ciągnie na ring i masz świadomość, że możesz z niego nie zejść albo w najlepszym wypadku mieć podbite oko? 
Łukasz Różański: Nie mierzę walki na ringu w takich kategoriach. W każdej dyscyplinie sportu możesz odnieść kontuzję, nabawić się urazu. Po to spędzasz godziny na treningach, wylewasz z siebie ósme poty - jak widać zresztą - uczysz się techniki obrony, by tych urazów było jak najmniej. W całej dotychczasowej 15-letniej sportowej karierze schodziłem z ringu tylko 3 razy z podbitym okiem. To chyba niezbyt dużo? ( śmiech). Na przełomie 2007/2008 r. doznałem też w trakcie treningu kontuzji, która spowodowała, że wróciłem z Warszawy do Rzeszowa i nie założyłem rękawic bokserskich przez  5 lat.
 
5 lat przerwy to chyba długi okres, po którym niełatwo znów złapać wiatr w żagle? 
Albo udaje Ci się złapać jeszcze lepszy wiatr (śmiech). W tym czasie skończyłem studia. I stanąłem któregoś dnia na ringu z Rafałem Kaliszem, aktualnym prezesem Rzeszowskiej Stali. Wtedy Rafał zapytał, czy wracam na stałe, czy może czas przejść na zawodowstwo? Mogę powiedzieć, że Rafał jako zawodnika zbudował mnie od nowa. Gdyby nie sponsorzy: Fibrain, Labofarb, Profamilia, Sport team, Greinplast, Styrobud, pewnie ten powrót do sportu inaczej też by przebiegał!
 
Pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy założyłeś rękawice bokserskie?
 Miałem 17 lat. Od dziecka chciałem trenować sporty walki. Mieszkałem w Czarnej Sędziszowskiej. Dla rodziców dowożenie mnie na treningi do Rzeszowa stanowiło sporą, jak na ówczesne czasy, barierę. Choćby z racji faktu, że oprócz mnie w domu było jeszcze siedmioro rodzeństwa. Grałem więc trochę w koszykówkę, ćwiczyłem lekkoatletykę. Dopiero w Rzeszowie, w szkole średniej, trafiłem do sekcji boksu. Trener mnie nie chciał przyjąć, bo mając 17 lat byłem… za stary. A ja już wtedy ważyłem 100 kilo. Byłem dużym chłopakiem. Może moja postura sprawiła, że pozwolił mi przyjść na pierwszy trening. Później drugi. Na trzecim treningu miałem już sparing. W rękawicach z końskiego włosia, które cały czas mi z rąk zjeżdżały, bez ochraniacza na zęby, bez kasku, stanąłem naprzeciwko chłopaka z 2,5 letnim doświadczeniem, który miał wystartować w Mistrzostwach Polski. 
 
Dlaczego ukrywałeś przed rodzicami fakt uprawiania boksu?
Byłem dzieckiem, które nie pozwalało się rodzicom nudzić. Jeśli wiesz, co mam na myśli? Taka krnąbrna, niepokorna dusza. Rodzice byli przekonani, że boks tylko spotęguje tę, delikatnie mówiąc, dziecięcą i młodzieńczą niesforność. A tak naprawdę, to właśnie boks mnie opanował. Nauczyłem się samodyscypliny i szacunku, systematyczności i pracy.