Niedawno Szymon Kołecki odebrał złoty medal za podnoszenie ciężarów na igrzyskach olimpijskich w Pekinie 2008, a w sobotę wyjdzie do ringu 125 metrów pod ziemią na gali w Kopalni Soli w Wieliczce, aby stoczyć pojedynek w MMA. Zmierzy się z Łukaszem Łysoniewskim.

Niedawno zrezygnował pan z prezesury w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów. Łatwiej się bić w MMA, niż rządzić polskimi ciężarami?
Szymon Kołecki: Jedno i drugie jest stresujące. Ale MMA to duża odmiana po pracy. Nie jestem już najmłodszy i to był ostatni dzwonek, by spróbować. A pomysł z MMA kiełkował we mnie od kilku lat. To ciekawy sport, jest duża adrenalina, dobre pieniądze i wielkie widowiska. Dużo plusów, ale. można też dostać lanie.

W MMA płacą lepiej niż w podnoszeniu ciężarów?
W moim najlepszym sportowym czasie, w latach 2007-2009, oprócz wypłat z zawodów miałem świetne kontrakty sponsorskie i zarabiałem bardzo dużo. Nie liczyłem, czy zarabiam więcej teraz czy wtedy, ale są to podobne sumy. Ale na pewno w MMA łatwiej się zarabia, niż podnosząc ciężary.

Jak długo chce pan jeszcze walczyć?
Kiedy zaczynałem, zakładałem, że potrenuję 3 lata, ale teraz. to wszystko ewoluuje, zobaczymy, w którą pójdzie stronę. Może bowiem spotkam w klatce kogoś, kto wybije mi MMA z głowy. Ale dopóki idzie mi dobrze, to nie stawiam sobie żadnych granic.

Pełna treść artykułu w "Super Expressie" >>