Miał Pan okazję oglądać walki duetu naszych olimpijczyków Igora Jakubowskiego i Tomasza Jabłońskiego, którzy są już za burtą turnieju?
Wojciech Bartnik, brązowy medalista olimpijski z 1992 roku: Oczywiście patrzyłem, ale nie zamierzam uciec się do stwierdzenie: „wy jesteście słabi, a nasze pokolenie było lepsze”. Kiedyś słyszałem takie wypowiedzi z ust naszych starszych mistrzów, lecz to byłoby zbytnie uproszczenie. Boks się zmienia, ten obecny jest szybszy, bardziej atletyczny i siłowy.

Czego zabrakło naszym zawodnikom, by przebrnąć pierwszą rundę?
Przede wszystkim mądrej taktyki, zwłaszcza że obaj byli faworytami. Przecież to aktualni wicemistrzowie Europy, pięściarze bardzo doświadczeni występami w rozgrywkach World Series of Boxing. Na ringu olimpijskim ich sposób boksowania był dla mnie niezrozumiały.

Mijają 24 lata, a Pan niezmiennie jest ostatnim polskim medalistą IO w boksie…
Dramat, coś strasznego. Jest mi bardzo przykro, że od tego czasu ciągle jestem tym ostatnim, a po drodze było już tyle igrzysk. Trzeba coś z tym zrobić, a póki co łzy same cisną mi się do oczu. Ubolewam, że moja ukochana dyscyplina, dzięki której jestem takim człowiekiem, nie może się odrodzić. W Rio miało być pięknie, a skończyło się, jak zawsze.

Jesienią dojdzie do wyborów nowych władz Polskiego Związku Bokserskiego. Wiele osób postuluje, cytuję: „rozpędzenie obecnego zarządu pod rządami prezesa Zbigniewa Górskiego na cztery wiatry”.
Dokładnie tak samo uważam. W związku potrzebna jest młoda krew i ludzie, którzy przede wszystkim chcą działać i być aktywni, a ponadto umieją rozmawiać z mediami, co pomaga w pozyskiwaniu sponsorów. Wie pan, ja byłem członkiem tego zarządu, bo przez pewien czas cieszyłem się bardzo dużym poparciem. Natomiast gdy zobaczyłem, jak to wygląda od środka, po prostu odszedłem.

Pełna treść artykułu w "Gazecie Krakowskiej" >>