W plebiscycie na najlepszego sportowca województwa świętokrzyskiego wygrywa ze szczypiornistami Vive i piłkarzami Korony. „Najlepsza fightera w tym kraju” – możemy przeczytać na jej fanpage’u. A jednak znacznie ustępująca popularnością niektórym. Lokomotywa polskiego boksu olimpijskiego. Zwyciężczyni turnieju Stamma, która ma dość pytań: „Dlaczego właśnie boks?”. Zadałem inne, bo rozmawiać z wicemistrzynią pierwszych igrzysk europejskich naprawdę jest o czym. Sandra Drabik - nasza jedyna bokserska nadzieja na Rio.

Skoczyłaś już na bungee?
Sandra Drabik: I na bungee, i ze spadochronem – te małe marzenia już zrealizowałam. To drugie w zeszłym roku.

Jeżdżąc na gokartach ostro wchodzisz w zakręty, a jeśli wkraczasz na paralotnię, to prosisz instruktora o lot z „wygibasami”.
Wszystko co mnie interesuje kręci się wokół sportu. Lubię te ekstremalne. Mój następny cel to lot samolotem akrobatycznym. Nie znoszę nudy.

Mówi się, że osoby inteligentne się nie nudzą.
Więc chyba i ja taka jestem. (śmiech) Na paralotni lecieliśmy z odwróconym do góry skrzydłem. Skok ze spadochronem? Panowie łapali się za głowy, bo zamiast bać – jak inni śmiałkowie, tuż po wzbiciu w powietrze dopytywałam tylko: „Ale będziemy wyżej, prawda?”. Wjeżdżając na górę wiele osób rezygnuje ze skoku na bungee. Opiekun standardowo ostrzegł mnie: „Pamiętaj, jeśli nie skoczysz, stracisz swoje pieniądze”. „Niczego nie stracę” – odpowiedziałam pewnie. Swój drugi raz miałam na Bemowie, wjechałyśmy z Ewą Piątkowską na 90 metrów. To był spontaniczny wypad. Skoczyłam pierwsza. Ewa się cykała, ale wiedziała, że jestem na dole i jak nie skoczy, to jej nie odpuszczę. Przełamała strach.

Feminizm Ewy Brodnickiej kończy się, gdy trzeba zabić pająka. Ty chyba nie jesteś taka jak ona - w 100% kobieca?
Dziś zdecydowanie bardziej niż kiedyś, aczkolwiek nie jestem typową delikatną, zwiewną dziewczynką. Od dzieciaka byłam lekką chłopaczarą. Trzymałam się z 4-5 lat starszymi kolegami.

Ostatni polski reprezentant boksu na igrzyskach Karolina Michalczuk wyznała przed Londynem, że dopiero boks skierował jej energię we właściwą stronę. Wcześniej boksowała świetnie, tyle że na ulicy. Siedziała na ławce z chłopakami żłopała piwo, paliła i niejednokrotnie zdarzało się, że spuściła komuś łomot. Czy to pięścią, czy kablem.
Ja też nie zawsze byłam grzeczną i ułożoną dziewczynką. Tak jak Karolina siedziałam pod blokiem, choć kablem nikt ode mnie nie oberwał. (śmiech) W szkole szturchaliśmy się z chłopakami. Ze wszystkiego trzeba wyrosnąć. Boks, kickboxing uczą systematyczności, odpowiedzialności. Druga z tych dyscyplin przyszła w odpowiednim momencie mojego życia - musiałam wszystko podporządkować pod trening. Nigdy nie chciałam być przeciętna, zawsze miałam wyższe ambicje. Wyróżniałam się, miałam własne zdanie - czy to w szkole, czy na podwórku. Znalazłam w życiu cel, a moi koledzy nadal nie odkleili się od ławki. Są po trzydziestce, mieszkają z rodzicami i nie za bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić.

Na pierwszy trening kickboxingu zabrał Cię właśnie starszy kolega.
Odkąd pamiętam chciałam uprawiać sporty walki. Od dziecka męczyłam mamę: „Kickboxing, kickboxing – zapisz mnie”. Ona tłumaczyła: „Dziecko, obdzwoniłam całe Kielce. Nie ma u nas takich zajęć”. Było karate. Poszłam któregoś roku na „Ferie z karate” - organizował je trener Kęćko. Po dwóch tygodniach uznałam jednak, że to nie to, czego szukam.
Parę miesięcy później siedzę z kolegami. Chwalą się, że chodzą na treningi. „Gdzie? Jest w Kielcach kickboxing?!” – zrobiłam wielkie oczy. Prosiłam, żeby mnie ze sobą wzięli. Większość odmówiła.

Dlaczego?
Zniechęcało ich to, że będą musieli się mną – młodszą – zajmować. „Pewnie zaraz ci się znudzi i przestaniesz chodzić” – słyszałam tylko. „Wiesz co, przyjedź. Wprowadzę cię” – powiedział wreszcie jeden.

Dawał Ci miesiąc.
Tak, maksymalnie. „Potem na pewno zrezygnujesz” – mądrzyli się. A to oni poodpadali! Mnie już po trzecim treningu dołączono do grupy zaawansowanej, bardzo szybko łapałam ten sport. Koledzy zostali w podstawowej i po jakimś czasie odpuścili. (śmiech) Grupy były koedukacyjne. Przez ponad rok byłam tam jedyną kobietą. Nazywali mnie rodzynkiem.

Pełna treść artykułu na Sporteuro.pl >>>