Dla Mateusza Masternaka i Krzysztofa Włodarczyka nadchodzi szczególny czas. Mogą sobie sami sprawić piękne prezenty pod choinkę.

Pierwszy z nich, już 12 grudnia zmierzy się w Londynie z Tonym Bellew (25-2-1, 16 KO) o wakujący pas mistrza Europy, a sześć dni później w Las Vegas "Diablo" stanie do walki z Bejbutem Szumenowem o należący od niego pas interim organizacji WBA. Dwa pojedynki z wadze junior ciężkiej (cruiser), które mogą dać obu naszym pięściarzom drugie bokserskie życie.

Masternak (36-3, 26 KO) był już mistrzem Europy, ale stracił pas dwa lata temu w Moskwie, przegrywając z Grigorijem Drozdem. Rok później Rosjanin stanął na drodze Włodarczyka (49-3-1, 35 KO) odbierając mu pas mistrza świata organizacji WBC. Dziś „Diablo” dostaje dreszczy, gdy słyszy o sobie "były mistrz świata", ale prawda jest taka, że w starciu z Drozdem miał znacznie mniej do powiedzenia niż Masternak.

Teraz znów stanie przed szansą, której grzechem byłoby nie wykorzystać. Choć rywal wcale nie będzie chłopcem do bicia. "Diablo" nie lubi zawodników, którzy dobrze poruszają się w ringu i unikają półdystansu. To on będzie musiał gonić rywala i wywierać presję, a jeśli tego nie zrobi i prześpi pierwsze rundy, to zamiast prezentu wróci z porażką, która bardzo ograniczy jego dalszą karierę.

To samo można napisać o Masternaku. Jest wprawdzie sześć lat młodszy od 34 letniego Włodarczyka, ale po porażce z Drozdem więcej w jego karierze przykrych chwil niż radosnych momentów. Najpierw było rozstanie z trenerem Andrzejem Gmitrukiem, później, już z niemieckim szkoleniowcem w narożniku, porażka w Monte Carlo z Yourim Kalengą, gdzie miał szansę zostać mistrzem interim organizacji WBA.

Pełny tekst Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>