Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Wydarzenie miało miejsce kilkadziesiąt lat temu w jednym z większych miast województwa rzeszowskiego: wracający w niedzielny poranek z kościoła ze śmiechem reagowali na widok potężnego mężczyzny, który stojąc na balkonie w uniesionymi ramionami, wołał: Wygrałem! Jestem mistrzem! Nie wiedzieli, że rozgrywa się dramat; w pokoju mieszkania leży ciężko znokautowana małżonka byłego pięściarza.

O jedną walkę za dużo...

Za kadencji prezesa Czesława Ptaka, a także jego następcy Jerzego Rybickiego pojawiał się dość regularnie w bokserskiej centrali jegomość pod siedemdziesiątkę, wcześniej bokser wagi bodaj półciężkiej warszawskiej Skry, z krótkim epizodem pod koniec kariery - w Legii. Ów mężczyzna natarczywie domagał się licencji pięściarza zawodowego, chciał również uzyskać zaliczkę w wysokości kilku tysięcy złotych na, jak utrzymywał, koszty związane z przygotowaniem do pierwszego profesjonalnego pojedynku. Wybrał już sobie nawet ringowy przydomek: Yamacha John, a jego sekundantem miał być… jamnik, z którym się nie rozstawał. O takich zawodnikach zwykło się w żargonie bokserskim mówić, iż stoczyli o jedną walkę za dużo.

Opisane wydarzenia są drastyczne, ale niestety prawdziwe. Zdarzają się nadal, choć zdecydowanie rzadziej niż przed laty; szczegółowe badania, przede wszystkim MRI głowy, wykrywają wszelkie nieprawidłowości mózgu. Jednak "licho nie śpi" i każdy sygnał o zaburzeniach równowagi, zawrotach głowy powinien być natychmiast zweryfikowany przez lekarzy - specjalistów. Sporty walki, choć przecież nie tylko one, noszą w sobie duże ryzyko utraty zdrowia i wspomnianych zaburzeń.

Na problemy o charakterze neurologicznym narzekał niedawno Krzysiek Cieślak. Prawie pięć lat temu, dokładnie w grudniu 2009 roku, został znokautowany przez Krzysztofa Szota. Tuż po tym spotkaniu Jerzy Kulej stwierdził, iż "Skorpion" już nie odzyska w pełni swoich możliwości. Ale dwa miesiące później Cieślak obronił tytuł młodzieżowego mistrza IBF, stoczył wiele pasjonujących pojedynków. Czyżby więc mistrz Kulej mylił się w swojej ocenie? Nie sądzę. W kilku walkach Krzysiek, mimo zwycięstw, został "podłączony", był na granicy nokautu. Zdarzyło się tak chociażby w pojedynku z Arielem Krasnopolskim czy, w ostatniej walce - z Chacygowem. Potężne uderzenia z tych, ale i innych pojedynków wołomińskiego fightera po prostu się skumulowały. Nie zapominajmy, że "Skorpion" miał wypadki samochodowe i na motocyklu, co także może mieć wpływ na stan jego zdrowia. Cieślak zapowiedział, iż kończy karierę, ale kilka dni później uznał, że najchętniej zrobiłby to po gali Polsat Boxing Night, gdzie chciałby spotkać się z Rafałem Kaczorem. A więc jest czy nie jest w stanie walczyć? Andrzej Wasilewski, promotor SKP uważa, że Krzysiek po prostu obawiał się rywalizacji z Szotem, podobnego zdania jest Tomasz Babiloński. Być może prawda leży pośrodku; Cieślak obawiał się rywalizacji z Szotem, z którym nigdy nie wygrał, a stan jego zdrowia również może mieć wpływ na decyzję zakończenia kariery. Natomiast z Rafałem Kaczorem; mają zadawnione porachunki, obaj publicznie wymieniają się "uprzejmościami". Zapewne i chęć zarobienia większej kasy podczas gali Polsat Boxing Night ma dla Krzyśka niebagatelne znaczenie. Zdrowie poczeka?

Posługuję się przykładem "Skorpiona", wymieniam go z imienia i nazwiska tylko dlatego, że o swoich problemach zdrowotnych otwarcie mówi on sam, potwierdza je menedżer pięściarza, Krzysztof Werelich. Są jednak pięściarze, którzy wchodzą do ringu niczym ćmy do ognia.. Czynią to automatycznie, zapominają, że czas jest nieubłagany. Nie wiedzą jak ułożyć sobie życie, nie potrafią bez boksu normalnie funkcjonować. Jeszcze jedna walka, jeszcze jedno pożegnanie, może jakiś pasek… Dla nich przykładem może być 49-letni mistrz świata Barnard Hopkins czy Evander Holyfield, który w tym wieku odprawił w 10.rundzie Duńczyka Nielsena... Obaj, choć nie tylko oni, przedłużyli granicę bokserskich możliwości, ale czy dla wszystkich może być ona jednakowa? Zdecydowanie nie.

Gorzej, gdy decydują się na kolejne konfrontacje nie będąc w pełni zdrowymi. Od pewnego czasu obserwuję jednego z popularnych pięściarzy; już na pierwszy rzut oka widać, że ma zaburzenia równowagi, podobnego zdania są inni. On sam uważa, że z jego zdrowiem jest wszystko w porządku. Boksując w Polsce posiada autoryzację organizacji, którą reprezentuje. Może więc tkwię w błędzie - podobnie jak wszyscy, którzy moje obawy potwierdzają…

Kilka tygodni temu przedstawiłem historię J. Braddocka, który mając jeszcze realne szanse na odcinanie kuponów jako były mistrz świata wagi ciężkiej, zrezygnował z dalszej kariery. Zwyciężając - niezupełnie zasłużenie - ostatniego rywala, doszedł do wniosku, że jego czas minął, że nadeszła pora, aby rozstać się z ringiem, podjąć inne, bezpieczniejsze zajęcie. Tak samo postąpił mistrz olimpijski z Rzymu Kazimierz Paździor, wiedział kiedy zakończyć karierę wicemistrz z Monachium Wiesław Rudkowski. Jerzy Kulej, dwukrotnie stojący na najwyższym podium igrzysk olimpijskich; w Tokio i Mexico City, podjął decyzję o zakończeniu ringowej przygody kiedy po raz trzeci otrzymał cios, który nieomal pozbawił go przytomności. Nie czekał kiedy nastąpi ta jedna walka za dużo.