Władimir Kliczko nie rzuca słów na wiatr. Podjął mądrą decyzję przechodząc na sportową emeryturę. Rewanż z Anthonym Joshuą niósł za sobą zbyt duże ryzyko.

Wydawało się, że być może jeszcze go zobaczymy. Padła nawet konkretna data, 11 listopada. Tego dnia, w Las Vegas, miałby zmierzyć się raz jeszcze z Anglikiem. Zarobiłby kilkadziesiąt milionów dolarów, kto wie, może w rewanżu to on byłby lepszy?

Ale istniało realne niebezpieczeństwo, że Joshua będzie jeszcze groźniejszy niż na Wembley, że to wszystko naprawdę źle się dla Kliczki skończy.

Długo zwlekał z decyzją, wahał się do końca, choć prawdopodobnie były mniejsze lub większe naciski, by walczył. W kwietniu był przecież blisko wygranej przez nokaut. Fizycznie prezentował się znakomicie, pokazał boks ze swych najlepszych lat. Ale jednak przegrał, przed czasem.

Myślę, że mądrze zrobił rezygnując z rewanżu. Miał dużo do stracenia. Joshua byłby mądrzejszy o doświadczenia z ich pierwszej walki, wiedziałby jak zmusić go do błędów. Po co mu jeszcze jedna porażka przez nokaut, wolał się pożegnać w inny sposób.

Po raz pierwszy zobaczyłem go w ringu 22 lata temu w Berlinie, podczas mistrzostw świata. Miał 19 lat i walczył w wadze ciężkiej (91 k). Medalu nie zdobył, odpadł w ćwierćfinale przegrywając z przedstawicielem gospodarzy, Luanem Krasniqim. Jego starszy brat Witalij doszedł do finału kategorii superciężkiej, zmierzył się w nim z Rosjaninem Aleksiejem Liezinem i uległ mu na punkty.

Rok później, w duńskim Vejle, gdzie rozgrywano mistrzostwa Europy, przeprowadziłem z nim pierwszy wywiad. Walczył tam za dwóch, za siebie i brata, bo Witalija złapano na dopingu i wiadomo już było, że na igrzyskach w Atlancie go zabraknie. Mistrzostwa w Vejle były jedyną kwalifikacją olimpijską dla europejskich pięściarzy. Młodszy Kliczko nie musiał w tej sytuacji zbijać wagi, mógł rywalizować z swojej naturalnej wadze, superciężkiej.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>