Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Niewiele brakowało, a sobotni sen Tysona Fury'ego (27-0-1, 19 KO) o powrocie na mistrzowski tron wagi ciężkiej zakończyłby się nokautem Wyspiarza. Zmierzający po punktowe zwycięstwo w walce o pas WBC z Deontayem Wilderem (40-0-1, 39 KO) Fury padł  jak rażony gromem w dwunastej rundzie pojedynku po potężnym prawym "Bronze Bombera". Olbrzym z Manchesteru zdołał się jakimś cudem podnieść i ostatecznie walka zakończyła się remisem. 

- Tak właśnie robią mistrzowie Dwukrotnie musiałem podjąć decyzję, czy pozostać na deskach czy wstawać. Ale wiedziałem, że dopóki w tym ciele tli się życie, wstanę - wspomina dwa nokdauny z boju z Wilderem Fury. - Szacunek dla niego, złapał mnie mocno, jednak wstałem, sam nie wiem jak, zupełnie jak Feniks z popiołów. 

- [Po nokdaunie] chciałem wykorzystać jak najwięcej czasu na dojście do siebie. Gdy leżysz na plecach po ciosie, nie wiesz, jak zareagują twoje nogi, gdy wstaniesz. Jeśli zerwiesz się od razu po dwóch czy trzech sekundach, możesz mieć miękkie nogi, moje były w idealnym stanie. Sędzia poprosił mnie, bym przeszedł w prawo, w lewo, zapytał, czy mogę walczyć dalej. To było uczciwe z jego strony. Jack Reiss to jeden z najlepszych sędziów, z jakimi miałem do czynienia. Słaby arbiter mógłby to przerwać. On powiedział nam przed walką: jeśli któryś z was pójdzie na deski, dostanie pełne szanse, by się podnieść i jeśli stwierdzi, że wszystko jest OK, dam mu walczyć dalej - dodaje Fury, który wcześniej liczony był tylko po ciosach Nevena Pajkica i Steve'a Cunninghama.