Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

W sobotę w Los Angeles mistrz świata wagi ciężkiej Deontay Wilder stanie przed największym wyzwaniem w karierze. Jego umiejętności sprawdzi powracający do formy Tyson Fury. Poza umiejętnościami obu zawodników łączy niewyparzony język i łatwość do pakowania się w kłopoty.

Łącznie mają 67 wygranych walk i ani jednej porażki. Jeden od prawie czterech lat jest mistrzem wagi ciężkiej uważanej za najbardziej prestiżową organizacji WBC. Drugi trzy lata temu zdobył pasy WBA, WBO, IBF i IBO po tym, jak wypunktował niepokonanego przez ponad dekadę Władimira Kliczkę. Starcie Deontaya Wildera (40-0, 39 KO) z Tysonem Furym (27-0, 19 KO) zapowiada się na największą walkę ostatnich lat. Nie tylko dlatego, że Amerykanin mierzy 201 cm, a Anglik jest o pięć cm wyższy. 

Żeby do sobotniej walki doszło, Fury musiał pokonać wiele przeszkód. Pięściarz otwarcie mówi o swoich problemach psychicznych i wspomnianej depresji. Przyznaje, że w najgorszym dla niego okresie pił codziennie, a alkohol łączył z kokainą. - Miałem gdzieś boks. Chciałem tylko umrzeć i po drodze dobrze się bawić - opowiada. Przyznaje też, że dwa lata temu w ostatniej chwili zdjął nogę z gazu, gdy w nowym Ferrari pędził ponad 300 km/h w stronę zderzenia z betonowym mostem. 

Poza własnymi demonami walczył też z Brytyjską Komisją ds. Boksu, która na prawie 1,5 roku odebrała mu licencję czy agencją antydopingową (UKAD) oskarżającą go o stosowanie nandrolonu. W pewnym momencie groziło mu nawet 14 lat (!) zawieszenia. Zażywania sterydów mu jednak nie udowodniono. Zawodnik stanowczo się tego wypierał, w przeciwieństwie do kokainy, na której przyłapano go dwa razy. 

Pełna treść artykułu na Polskatimes.pl >>