Anglik Anthony Joshua będzie zawodowym mistrzem świata wagi ciężkiej. Jestem o tym przekonany, choć nie wiem jeszcze, czy nie ma słabych punktów.

Ostatni pojedynek złotego medalisty olimpijskiego z Londynu (2012) z Rosjaninem Denisem Bachtowem obejrzałem kilka razy. Długi nie był, więc nie było to uciążliwe. I jeśli do tej pory mogłem mieć wątpliwości, czy Anglik pójdzie w ślady Lennoxa Lewisa, to teraz już nie mam, choć zdaję sobie sprawę, że całej prawdy o mistrzu olimpijskim dowiemy się dopiero wtedy, gdy zmierzy się z kimś, kto sprawi mu w ringu sporo kłopotów.

Dopiero wtedy bowiem okaże się, czy Joshua ma twardą szczękę i czy ma równie mocną psychikę. Oczywiście przekonamy się też jak radzi sobie w długich, ciężkich pojedynkach, czy potrafi przezwyciężać kryzysy i itd.

Co do tego, że ma talent do walki na pięści nikt nie powinien mieć wątpliwości. Trzy lata temu został wicemistrzem świata amatorów, rok później wygrał igrzyska. Ma wspaniałe warunki fizyczne (198 cm), budowę atlety i mocny cios. Jest też bardzo dobrze wyszkolony technicznie i widać, że wciąż chce się uczyć, bo z walki na walkę jest lepszy.

Pamiętam doskonale Lennoxa Lewisa z czasów, gdy wygrywał jeszcze na amatorskich ringach. Reprezentował wtedy Kanadę, dla tego kraju zdobył olimpijskie złoto w Seulu (1988), ale później wrócił do Anglii, gdzie się urodził i mistrzem zawodowego boksu został już jako Anglik.

Lewis miał lepszy lewy prostym, bił mocniej, ale miał gorszą obronę. Dość wolno się rozkręcał, czasami był też w ringu leniwy, co niektórzy rywale potrafili wykorzystać. Ale kiedy się budził potrafił być wielki.
Peł
Anthony Joshua chyba więcej czasu spędza na siłowni, jest modelowym wręcz atletą, ale nie ogranicza to jego szybkości. Porusza się bardzo dobrze, ma bardzo szybkie ręce, bije seriami. I wciąż robi postępy.

Pełny tekst Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>