Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Kliczko PeterBez względu na to ile razy Emanuel Steward będzie powtarzał, że "waga ciężka potrzebuje takich walk jak Władymir kontra Sam, bo waga ciężka potrzebuje nokautów", radzę sprawdzić kto podpisuje jego czeki - księgowy K2, firmy należącej do pięściarza, którego trenuje.  Sobotnia walka we Frankfurcie Władymir Kliczko (54-3, 38 KO) kontra Nigeryjczyk Samuel Peter (34-3, 27 KO), o  mistrzowskie pasy IBF i WBO królewskiej wagi, to coś nie do pomyślenia jeszcze dekadę temu. I kolejny dowód na to, że waga ciężka - poza niepodważalną klasą rządzących w niej braci Kliczko - ciągle jest na krawędzi głębokiego kryzysu. To nie wina Ukraińców, Petera czy kogokolwiek innego. To zwykłe stwierdzenie faktu. 

Według  Stewarda, dzisiejszy Peter to nie ten sam pięściarz, z którym Kliczko trzykrotnie leżał na deskach, a i tak wygrał bez problemu na punkty. "Sam jest znacznie szczuplejszy, znacznie bardziej skoncentrowany podczas walk i ma nowego trenera, Abela Sancheza" - mówi Manny. Ma to sugerować, że  Nigeryjczyk jest dziś bardziej niebezpieczny dla Władymira niż był wtedy, ale nie ma nic  bardziej odległego od prawdy. Zaczynając od tego, że Władymir w 2010 roku jest dwie klasy lepszy niż był tamtego  wieczoru (od 2005 roku wygrał 8 z 9 walk przed czasem) w Atlantic City, a kończąc na tym, że z agresywności i dynamiki Petera nie zostało już prawie nic.

Samuel Peter pokonał w swoich ostatnich walkach Nagy Aguilerę, Gabe Browna, Randalla Bellamy i Marcusa  McGee   - nawet nie amerykańskich przeciętniaków, tylko zwykłych chłopców do bicia. Bellamy przegrał przed pojedynkiem z Peterem osiem walk pod rząd; Brown był klasyfikowany na 315 miejscu na świecie i  ważył przeciwko Nigeryjczykowi 165 kilogramów, a McGee  w siedmiu ostatnich walkach przed kontraktem z Peterem przegrał cztery. Jak trafnie napisał Kevin Iole, mój kolega z "Las Vegas Gazette",  i jeden z najlepszych dziennikarzy piszących o boksie w Stanach, "George Foreman wygrałby z nimi trzema podczas jednego wieczoru, a George ma 61 lat na karku".

Steward, próbując jak najlepiej sprzedać walkę swojego podpiecznego w USA (w Niemczech nie musi bo we Franfurcie na pewno będzie 45 tysięcy ludzi na stadionie), ciągle powtarza, że niewielu potrafi bić tak mocno jak Peter. "To najgroźniejszy rywal z jakim Władymir walczył w ciągu ostatnich pięciu lat. Walczyliśmy z dobrymi rywalami, ale przy całym szacunku dla nich, żaden nie miał nokautującego uderzenia, nie musielismy się obawiać jednego ciosu" - przekonuje Steward.

Mnie nie przekonał. To, że ktoś potrafi bardzo mocno uderzyć piłką tenisową na drugą stronę kortu, niekoniecznie znaczy, że poradzi sobie z Rafą Nadalem. Do tego wszyscy wiedzą, że Władymir nie musi na Nigeryjczyka przygotowywać niczego specjalnego  - wystarczy, że obejrzy taśmę sprzed dwóch lat, z walki brata z Peterem i... będzie robił dokładnie to samo. Ci natomiast, którzy wierzą, że bardzo walczący w mediach o bardziej otwarty, niebezpieczny i bardziej widowskowy boks w wadze ciężkiej Steward powie to samo Władymirowi przed walką z Samem, są bardzo naiwni.

W marcu tego roku, przeciwko Eddie Chambersowi, który nawet jakby bardzo chciał nie mogłby zrobić Władymirowi  krzywdy nawet trzema ciosami, młodszy Kliczko walczył tak, jakby miał przed sobą wersję Mike Tysona z 1988 roku - zachowawczo, nudno, bez cienia ryzyka. Jakie są szanse, że teraz pójdzie na wojnę z kimś, kto może go skrzywdzić? A zresztą - po co miałby to robić, skoro tak samo wiadomo, że Peter spróbuje kilka razy, by około siódmej rundy być już tylko zrezygnowanym workiem do bicia?  

Każdy inny przebieg walki, zwycięstwo Petera przed czasem (innej możliwości nie ma nawet w teorii) byłoby na miarę porażki Tysona z Busterem Douglasem w Tokio w 1990 roku. Ale takie cuda zdarzają się raz na 100 lat, więc jeszcze nam trochę czasu zostało.

Przemek Garczarczyk, ASInfo