Jak można się było spodziewać, Shannon Briggs (57-6-1, 50 KO) nie zrezygnował nagle z zabiegania o walkę z Władimirem Kliczką (62-3, 52 KO) i z firmowym okrzykiem "Let'go champ!" zameldował się na początku tygodnia w Hamburgu, by sabotować kolejne medialne wydarzenia przed sobotnim pojedynkiem króla wagi ciężkiej z Kubratem Pulewem (20-0, 11 KO). Kliczko, od kilku miesięcy regularnie atakowany przez Amerykanina, zachowuje spokój, ale nie wyklucza, że kiedyś stanie w ringu ze swoim "prześladowcą".

- Wiem tyle, że muszę być cierpliwy - komentuje czempion. - Ludzie w końcu dostają to, na co sobie zasłużyli. Wiemy, co dzieje się z bokserami, którzy źle się zachowują przed walkami, znamy przykład Derecka Chisory, który uderzył na wadze mojego brata Witalija, a potem dostał za swoje z nawiązką. Tak samo może być z Shannonem Briggsem, przyjdzie czas i za wszystko zapłaci. Na pojedynek ze mną zasłużyć sobie jednak musi w ringu, a nie poza nim. Jeśli będzie wygrywał i awansował w rankingach, może dostanie swoją szansę. A może nie. To ja o tym zadecyduję.

Władimir Kliczko przyznaje, że nie jest do końca pewien, czy kolejne wybryki Briggsa to tylko starannie zaplanowane chwyty reklamowe czy też u podłoża niektórych zachowań "Cannona" leżą problemy emocjonalne.

- Może i to i to - zastanawia się "Dr Stalowy Młot". - Na pewno te skandale w moim otoczeniu mają swoją wymowę, ale nie wykluczałbym równocześnie, ze on ma coś z głową. To wszystko na początku wyglądało nawet zabawnie, ale gdy zaatakował mnie na morzu, żarty się skończyły, to było niebezpieczne - zauważa Kliczko, który w starciu z Pulewem bronił będzie pasów WBO, IBF i WBA.

http://www.youtube.com/watch?v=pSePQjiHDkk