Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Szpilka

Zapraszamy na pierwszą część wywiadu z Jolantą Ziemiecką - mamą Artura Szpilki.

24 października 2009 roku uważany przez wielu fachowców za największy pięściarski talent wagi ciężkiej od czasów Andrzeja Gołoty 20-letni Artur Szpilka (5-0, 3 KO) miał stoczyć swoją walkę życia, krzyżując rękawice na wielkiej gali w Łodzi z ostatnim polskim medalistą olimpijskim w boksie Wojciechem Bartnikiem. Do ringu jednak nie wyszedł - kilkanaście godzin przed rozpoczęciem łódzkiej imprezy, tuż po ceremonii ważenia "Szpila" został aresztowany przez łódzką policję w związku z wyrokiem za udział w bójce sprzed trzech lat. - To była według mnie taka akcja pokazowa. Miało Artka zaboleć i zabolało. To była dla niego niesłychanie ważna walka - wspomina w szczerym wywiadzie dla ringpolska.pl matka pięściarza Jolanta Ziemiecka. - Policja od wielu miesięcy wiedziała, gdzie Artur przebywa. Mogli to zrobić w każdym innym momencie.

- Artur w jednym z ostatnich wywiadów, jakie udzielił przed aresztowaniem, przyznał, że początkowo była Pani przeciwna temu, by on uprawiał boks. To prawda?
Jolanta Ziemiecka:
Tak, byliśmy bardzo przeciwni, bo Artur opuszczał się w nauce. Pieron jest zdolny i jak chciał, to potrafił mieć i czwórki i piątki, ale zawsze były na niego jakieś skargi w związku z bójkami. Artur miał w sobie coś takiego, że zawsze próbował dominować, choć może to nie do końca dobre określenie, bo jeśli się bił to ze starszymi od siebie. W pewnym momencie powiedzieliśmy mu: "Najpierw nauka. Jeśli weźmiesz się za naukę i poprawisz zachowanie, będziesz mógł chodzić na boks." Któregoś dnia przyszedł do mnie i powiedział: "Mamuśka, może jakiś inny sport?" I próbował wielu sportów, były: karate, piłka nożna, koszykówka, siatkówka... Jednak po kryjomu chodził na boks. Gdy się o tym dowiedzieliśmy, kategorycznie mu zabroniliśmy. Wtedy faktycznie przyłożył się do nauki, przestał rozrabiać, no i w końcu puściliśmy go na ten jego boks. Trener powiedział nam, że Artur w przeciągu roku zostanie mistrzem Polski. Nie lubię boksu, ale popatrzyłam wtedy na Artka i powiedziałam: "Daj ci Panie Boże, żeby ta przepowiednia się spełniła!". On odpowiedział tylko: "Zobaczysz, mamusia, że się spełni!". I faktycznie, minęło pół roku i zdobył mistrzostwo Polski.

- To ten sukces chyba zmienił Pani nastawienie do pasji Artura, bo teraz on twierdzi, że ma w rodzinie swoich największych kibiców…
JZ:
Zdecydowanie. Trzeba powiedzieć, że w życiu Artka był taki moment, gdy mocno kibicował Wiśle Kraków i ciągnęło go do tego kibicowania. Wtedy próbowaliśmy mu tłumaczyć, że skoro ma jakiś talent do boksu, powinien się tego trzymać - boks, szkoła, a potem dopiero inne rzeczy. Mówiliśmy mu, że z tego kibicowania nic dla niego dobrego nie wyniknie. Baliśmy się też, by swojej bokserskiej wiedzy nie wykorzystywał poza ringiem. Trwało to jakiś czas, ale po roku w końcu przestał kibicować, jeździć na mecze. Trafił do bokserskiej kadry Polski. Cały czas wspieraliśmy go -  i gdy wygrywał walki, i gdy przegrywał. Artkowi zawsze bardzo trudno było pogodzić się z porażką… On zawsze musi być najlepszy, jest potwornie ambitny.

- Artur twierdzi, że jego najmłodszy brat - „Pulpet”, jak go nazywa - też ma smykałkę do boksu. Zgodzi się Pani, by i on spróbował swoich sił między linami?
JZ:
Zobaczymy. Ja ogólnie nie lubię boksu, bo to ekstremalnie niebezpieczny sport, naraża na urazy całe ciało - głowę, wątrobę…. Zobaczymy, czy Kuba będzie miał do tego taki predyspozycje jak Artur. Na razie, do 12 roku życia na pewno nie ma o tym mowy. Średni syn - Tomek - chodził jakiś czas na boks, ale ma astmę i nie chcę, by dodatkowo się narażał.

- Kariera amatorska Artura przebiegała znakomicie, mimo młodego wieku był bardzo bliski awansu na olimpiadę, jego przejście na zawodowstwo odbiło się w środowisku szerokim echem. Jak odebrała Pani zawodowy debiut Artura?
JZ:
Bałam się, żeby nie uderzyła mu do głowy woda sodowa. Wokół Artka było bardzo dużo szumu, dużo mediów się nim interesowało. Dzwoniło do nas do domu wielu dziennikarzy, ale ja byłam jeszcze wtedy na takim etapie, że nie chciałam, by rozmawiał zbyt dużo z prasą. Przeżyliśmy bardzo tę sytuację. Baliśmy się pierwszej walki. Byliśmy bardzo zdenerwowani, baliśmy się, czy nie zje go trema, czy  będzie się umiał pokazać w ringu… Wygrał.

- Na dzień przed swoją walką życia - z Wojciechem Bartnikiem - Artura aresztowano. Jak pani odebrała tę całą sytuację? Można było odnieść wrażenie, że dzień aresztowania nie był wybrany przypadkowo - że wybrany został tak, by aresztowanie jak najbardziej Artura zabolało…
JZ:
To była według mnie taka akcja pokazowa i faktycznie chyba miało to Artka zaboleć. I zabolało. To była dla niego niesłychanie ważna walka, z racji tego, że Wojtek Bartnik jest ostatnim polskim medalistą olimpijskim w boksie. Artur bardzo chciał tego pojedynku, długo się do niego przygotowywał. Co prawda wiedział, że jest już skazany, ale wiedział również, że zaplanowana była rozprawa o odroczenie. Nie unikał policji, stawiał się na wszystkie wezwania, poza jednym kiedy walczył w Stanach. Normalnie żył, przyjeżdżał do domu na weekendy. Policja wiedziała, gdzie Artur przebywa od wielu miesięcy. Mogli to zrobić w każdym innym momencie. Dla mnie wymiar sprawiedliwości wyrządził Arturowi bardzo dużą krzywdę, bo nie takie są założenia programu resocjalizacyjnego. Ten chłopak już dawno się zresocjalizował przez sport…

- Nie uważa pani, że to aresztowanie można odebrać jako swojego rodzaju "szpilę" w rewanżu za postawę Artura, który nie krył wcześniej swojej niechęci do policji?
JZ:
Podejrzewam, że to mogło mieć jakiś wpływ. Chcieli mu pokazać, kto tu rządzi. Artek faktycznie nie darzy policji sympatią, i to wyglądało na swojego rodzaju zemstę.

- Rzecz która w kontekście aresztowania Artura zastanawia to problem resocjalizacji. On wydawał się być już w pełni zresocjalizowany przez sport, głośno deklarował, że skończył z kibicowaniem i teraz sport wypełnia jego życie. Jaki sens ma umieszczanie takiego człowieka w zakładzie karnym, zwłaszcza w takim, w jakim teraz przebywa, wśród przestępców z dużo poważniejszymi wyrokami?
JZ:
Żadnego, on nie ma tam szans na jakąkolwiek resocjalizację. Ja się bardzo obawiam  sytuacji odwrotnej, że to więzienie go zepsuje. Artek jest dla mnie dzieckiem, które szybko ulega wpływom. Gdy przebywał z nami w domu, trzeba było włożyć dużo pracy, aby wytłumaczyć mu, co jest dobre a co złe, on reagował różnie, w zależności od tego pod czyim był wpływem. W ogóle wydaje mi się, że życiowa postawa Artura jest jakoś spowodowana naszą tragedią rodzinną - mój pierwszy mąż, a ojciec biologiczny Artka, zmarł wcześnie i Artur widział tę całą tragedię. On miał wtedy cztery lata i długo nie mógł się z tego wszystkiego otrząsnąć. To odbiło się na jego psychice, na jego późniejszym funkcjonowaniu. Nie potrafił dojść do siebie, ciągle pytał się "dlaczego?". On od małego od razu stał się bardzo samodzielnym dzieckiem i bardzo mi jako dziecko pomagał.

- Wracając do pobytu Artura w więzieniu. Nie jest tajemnicą, że Artur jest więźniem "grypsującym". Czy ta przynależność do tej więziennej grupy nie może stać się dla niego przeszkodą w kontekście szansy na wcześniejsze zwolnienie?
JZ:
Dla mnie całe to grypsowanie to jest głupota. Artur wie, że ja go kocham, że zawsze mu pomogę i dla mnie zawsze będzie kochanym dzieckiem, obojętnie, czy będzie odnosił sukcesy czy zamiatał ulice, ale nie popieram tego jego grypsowania. Muszę przyznać, że chłopaki z Wieliczki czy Krakowa są solidarni i mu pomagają, ale to grypsowanie jest dla mnie takie nic…

- Ten honorowy kodeks więzienny związany z grypsowaniem nie stwarza dodatkowych zagrożeń dla długości wyroku Artura?
JZ:
W dzisiejszych czasach już nie ma czegoś takiego tak naprawdę. Ta cała kultura więzienna może miała jakiś cel za komuny, bo pozwalała więźniom wywalczyć sobie jakąś tam godność w specyficznych warunkach i wyegzekwować jakieś tam zasady. A teraz? Teraz grypsować może każdy…

Czytaj drugą część wywiadu >>{jcomments on}