Nie wiem, co dalej ze mną - powiedział Artur Szpilka po porażce z Adamem Kownackim. To jeden wieczór w Nowym Jorku zmienił sporo na mapie polskiej wagi ciężkiej. Szpilce, którego w czwartej rundzie odesłał do narożnika sędzia, zostają teraz walki w Polsce albo... koniec kariery. Kownacki pewnie doczeka się jeszcze większej walki.

Porażka z Kownackim to najbardziej bolesne wydarzenie w karierze pięściarza z Wieliczki. Bryant Jennings czy, przede wszystkim, Deontay Wilder, byli faworytami i gdyby Artur z nimi wygrał, mówilibyśmy o sensacji. Teraz było zupełnie inaczej. Szpilka w zasadzie nie chciał walki z Kownackim, przekonywał, że wygrana nic mu nie daje. Długo traktował Adama jako pięściarza z niższej półki. Zgodził się na pojedynek, bo w ostatnim występie, półtora roku wcześniej na Brooklynie, przegrał z Wilderem, a teraz chciał po prostu wrócić.

A to dopiero początek problemów, bo przed Arturem sporo zmian. W USA pewnie na razie nikt go nie będzie chciał oglądać. A już na pewno nie będzie chciał mu za to dobrze płacić, bo nie ma żadnego powodu. Zostaje więc powrót do Polski. Tu może starcie z Krzysztofem Zimnochem, może jakaś inna walka z rodakiem? Szpilka całe życie krzyczał głośno o tym, że zdobędzie mistrzowski pas. Dzisiaj ma 28 lat i nie ma nawet powodu, aby o tytule myśleć.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>