Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Od pana walki z Deontayem Wilderem minął ponad rok. Zdarza się panu jeszcze czasami, jeśli nawet nie rozpamiętywać, to po prostu pomyśleć o dotkliwej porażce z Amerykaninem?
Artur Szpilka: Właśnie nie, ostatnio w ogóle mi to przeszło. Dopiero jak ktoś mi przypomni, to nieraz sobie włączę... Wiadomo, że to drażni, bo gdy słyszę nazwisko Wilder, to od razu mi się przypomina, że mnie znokautował. Ale nie jest tak, że mam "doła". Zdarzyło się, taki to sport, takie jest życie.

Gdyby to od pana zależało, to szukając kolejnej szansy mistrzowskiej, poszedłby pan w kierunku rewanżu z Wilderem, czy...
Tak, chciałbym rewanżu z Wilderem. Uważam, że ze zdrową ręką, Wildera "pozamiatam". Cały czas to dla mnie najbardziej wyczekiwany rywal. Nie mogę sobie podarować, że pierwsza walka tak się zakończyła.

Jak układa się panu współpraca z trenerem Shieldsem? Nadal łaknie pan wszystkiego, czy pojawiło się lekkie znużenie?
Cały czas czuję superekscytację. Przede wszystkim jest między nami bardzo dobra komunikacja, dlatego nawet nie ma opcji, bym rozglądał się za innym szkoleniowcem. Teraz nie dziwię się niektórym osobom, że czują straszną tęsknotę za krajem. Chociaż rozmawiam też z przyjaciółmi, którzy bardzo długo mieszkają w Stanach Zjednoczonych i oni, z kolei, nie wyobrażają sobie powrotu do Polski. Mnie bliższa jest dewiza, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Tylko jedno mnie strasznie wkur***.

To znaczy co?
Ilość "hejterów", którzy przekraczają w internecie wszelkie granice. Nieraz piszą takie komentarze, albo wysyłają tej treści wiadomości, że normalnie ręce opadają. Pada pełno wyzwisk i oszczerstw, a człowiek jest bezsilny, bo oni czują się anonimowi.

Pełna treść artykułu na Interia.pl >>