Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Artur Szpilka to postać kontrowersyjna. Można go kochać, można go nie znosić, ale całkowicie ignorować? Byłoby ciężko. Trzeba "Szpili" jednak oddać, że dzięki swej ambicji postawił swoje życie na nogi. Wziął sprawy w swoje ręce i dzięki ciężkiej pracy jest już w miejscu, które dla wielu byłoby szczytem marzeń, choć dla niego to tylko przedsionek.

Z wielkim zaciekawieniem przyglądam się fali wszelkiego rodzaju hejterstwa, jaka zalewa internet po sobotniej porażce Szpilki z Deontayem Wilderem. Niezliczone ilości internetowych bohaterów wyśmiewają naszego pieściarza na wszelkie sposoby. Memy, przeróżne grafiki, gify czy nawet wymyślne wierszyki, których jedynym założeniem jest wyśmianie Szpilki, upokorzenie. Wielu tylko czekało, by ten, który tak szumnie od wielu tygodni zapowiadał historyczny triumf w Barclays Center, padł na deski, a najlepiej za szybko się nie podniósł. Hejterzy dostali pożywkę, więc i energii mają wiele. Zawsze jednak internetowy troll kojarzył mi się z jakimś nastolatkiem z przetłuszczonymi włosami, paczką chipsów w dłoni i opryszczką na twarzy. Tymczasem w ostatnich dniach klikam w facebookowe profile tych, którzy najgłośniej pieją z radości nad porażką Artura i co widzę? Wykształceni ludzie, ojcowie rodzin, często mężczyźni po 30-tce. O co chodzi?

Sam mam problem z tym, by określić swój stosunek do boksera z Wieliczki. Długo nie darzyłem "Szpili" sympatią. Bójka z Krzysztofem Zimnochem, wulgarne wywiady, pycha bijąca od Artura na kilometr. Ale trzeba być niesłychanym ignorantem, by nie zauważyć, że ten chłopak się zmienił, dojrzał i rozwinął się niesamowice na każdym polu. Tak sportowym, jak stricte osobistym.

Dziś postrzegam jednak Artura zgoła odmiennie. Rozwój tego chłopaka jest naprawdę imponujący. Przecież Szpilka jeszcze nie tak dawno brał udział w kibolskich ustawkach, na świat spoglądał zza krat, a i uciekać przed nożownikami wsród krakowskich uliczek też się zdarzało. Dziś "Szpila" walczy na antenie Showtime, bije się o pas, który swego czasu dzierżyli najwięksi w tym sporcie, a na konferencji prasowej przed walką z Wilderem jego rękę podnosi do góry Lennox Lewis.

Szpilka powinien być inspiracją. Ten chłopak i jego życie to materiał na książkę, na film, to jest rys bohatera. Od zakładu karnego, ustawek i wywiadów, gdzie większość słów nadaje się do "wypikania" - do walki o mistrzostwo wagi ciężkiej, setek tysięcy dolarów na koncie i lepszego posługiwania się językiem angielskim, aniżeli kilka lat wstecz językiem polskim.

Być może wielu boli to, że "jakiś łysogłowy chłystek" z kibolskiej bójki dziś ma świat u stóp, zarabia krocie, pojawia się w telewizjach, a jeszcze niedawno był bliski ich poziomu? Szpilka to przykład historii "od zera do bohatera". Powinno mu się kibicować, przynajmniej nie życzyć źle. Facet postawił wszystko na jedną kartę, dołożył do tego bardzo cieżką pracę i odniósł sukces. Ciągnijmy innych w górę, bo to buduje. Nie ciągnijmy w dół.