Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Kamil Wolnicki: Szybko wygrał pan z Tyem Cobbem, choć ten chyba się przygotował, bo ważył mniej niż zwykle.
Artur Szpilka: No faktycznie nie był grubaskiem – w walce z Deontayem Wilderem ważył dziesięć kilogramów więcej. A tak serio, swoje myślałem, ale starałem się go traktować poważnie. Wyszła łatwa robota, ale także dlatego, że wszedłem do ringu skoncentrowany. Teraz czekam na poważniejszych rywali. A Cobb? Pierwsza walka z nowym trenerem w narożniku, należało sprawdzić, jak to wszystko wygląda w praktyce. Chociaż ja byłem pewny, że będzie dobrze.

Co miała panu dać taka walka?
Szczerze? Nie wiem, pytajcie promotorów. Kolejny rywal będzie silniejszy. Prawdę mówiąc, ten pojedynek nie powinien się odbyć. I nie chodzi o rywala. Nie trenowałem przecież z trenerem w Polsce, miałem kontuzję barku, przeszedłem dwie operacje, wstrzykiwano mi komórki macierzyste. Trzymałem dietę, tydzień przed wyjazdem biegałem, ale nie mogłem ruszać ręką. W Stanach też nie było dobrze, ból przeszedł jakiś tydzień przed wyjściem do ringu. Podczas treningów nie byłem w stanie wykorzystywać lewego sierpa, tylko ciosy proste. Nie mówiłem jednak, że mnie boli. Teraz jest już dobrze.

Kolejna walka podobno w czerwcu.
Tak. Mówiłem promotorom, że chciałbym się zmierzyć z Chrisem Arreolą albo Nagym Aguilerą. Każde z tych nazwisk gwarantuje fajne widowisko. Żaden z nich się nie przewraca. Aguilera zajrzał do mnie dwa razy na springi. Potrafi się bić i dobrze bronić. Z Arreolą nie sparowałem, lecz często go oglądałem. Wiadomo, że nokauty się podobają, ale z tymi dwoma akurat o to trudno.

Pełna rozmowa z Arturem Szpilką w "Przeglądzie Sportowym" >>

http://www.youtube.com/watch?v=Wq9jngmS0n8