Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Według 99 procent krytyków Artura Szpilki i jego promotora, Andrzej Wasilewski  nigdy miał nie zezwolić na walkę z Bryantem Jenningsem, bo przecież miał wiedzieć, że zniknie jego złoty cielec, szansa na zarabianie kasy nad Wisłą. Ten argument upadł jak po ciężkim nokaucie, kiedy duet Wasilewski/Leon Margules wszedł do Księgi Rekordów Guinnessa, w ciągu 72 godzin odwracając  dożywotni zakaz wjazdu "Szpili" do USA i robiąc wszystko, żeby Artur jednak zawalczył z Bryantem Jenningsem. Nikt nie powiedziałby im złego słowa, gdyby akcja Homeland Security/Konsulat USA w Warszawie się nie powiodła -  z wyjątkiem oczywiście tych chorych na głowę, którzy twierdziliby, że to latanie tam i z powrotem, też było planem spisku  mającego nie dopuścić do walki. Dla mnie nic lepszego niż porażka Szpilki, szczególnie z takim rywalem jak Bryant nie mogła się stać. Dlaczego, poniżej...

Jedno szybko i od razu: tak walczący Artur nie miał żadnych szans z Jenningsem. To po pierwsze. A po drugie, nie przegrał, przez jakiś jeden, mały element, tylko kilka. I to tych sporych. "Po dwóch rundach Jennings zobaczył co się dzieje, uśmiechnął się i zaczął ustawiać Artura w tym miejscu ringu w którym chciał. Wiedział, że jest silniejszy, ma lepszą kondycję i nie udaje, że ma obronę. Wiedział, że Artur nic mu nie może zrobić. Miał walkę w kieszeni, nie mógł jej przegrać " - to podsumowanie walki, które usłyszałem dziś od Doca Nicholsona i Olivera McCalla. Obaj trochę wiedzą, co to znaczy wykorzystywać na ringu przewagę siły i - szczególnie jeśli chodzi o McCalla - obrony.

Z tym co mówili, zgadzam się w 100 procentach. Także z tym, że ten styl, który ma Artur - niskiego schodzenia, balansu ciała połączonego z ciągłym ruchem, nie wymaga kondycji, tylko żelaznej kondycji. Bez tego nie ma co wracać na pięściarzy pokroju Jenningsa, którzy wiedząc, że nie mają nokautującego ciosu, nie mają 202 cm wzrostu, wiedzą też, że coś muszą mieć naprawdę ekstra. Więc Jennings ma kondycję i 100 procentowe wykorzystywanie swoich możliwości. Gdyby w sobotę Artur trafił na kogoś z mocnym ciosem, to walka skończyłaby się znacznie szybciej niż przed zapisanym w Compuboxie 151 "power punch" Jenningsa. Tylko, że  wtedy walka w MSG nie dałaby tyle dziennikarzom, kibicom,  trenerom czy wreszcie samemu Arturowi.

To ostatnie jest najważniejsze, więc zwrócę się bezpośrednio do niego. Artur - gdybyś przez następne dziesięć walk bił się tylko z Bryantem, pierwsze 2-3 przegrałbyś w takim samym stylu, albo gorzej. Postęp byłby dopiero później, więc przynajmniej przez następny rok, za każdym razem jak pomyślisz o karaniu za pyskowanie Fury'ego czy kilku innych - włącz taśmę z MSG!

Szpilka ma talent, charakter i serce do boksu, czego nie może nauczyć albo wbić w pięściarza żaden trener świata. Mam nadzieję, że przeżył porażkę bardzo mocno, bo to jedyny sposób by zostać championem. "Nigdy, nigdy nie potrafiłem akceptować porażki. Momenty z przegrywanych serii z Pistons, śniły mi się po nocach. Wystarczyło, że sobie o tym  przypomniałem, byłem na sali pół godziny wcześniej, zostawałem pół godziny później". To słowa Michaela Jordana. Opcja pesymistyczna, to ta, w której Artur założy, że on już tak naprawdę wszystko umie, albo umie prawie wszystko i będzie stał tam gdzie dziś, czyli przed drzwiami do wielkiego boksu. Optymistyczna to taka, że za rok Artur wyjdzie po roku harowania na kogoś pokroju Bryanta, popatrzy na niego zimno, bez wariactw, a później najpierw go metodycznie wymęczy, a na końcu zniszczy, trafiając nie jeden, ale 20 takich prostych jak na fotografii Wojtka Kubika.  Tak, jak zrobił to z nim 25 stycznia w Madison Square Garden Theatre prawie pięć lat starszy Jennings.

http://www.youtube.com/watch?v=_-F4OdnRTMo