Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Artur Szpilka

Artur Szpilka (9-0, 7 KO) dwie ostatnie Wigilie spędził za kratkami. Teraz przy stole znowu usiądzie z rodziną. - Bardzo się cieszę na te święta w domu. Pierwsze od dwóch lat. Fajnie. Jako dzieciak też zawsze bardzo na nie czekałem. Zwłaszcza na gwiazdkę, wiadomo. W kryminale docenia się siłę rodziny. I przyjaciół. Kiedyś było ich od groma, potem została tylko garstka. Ale za to tych najlepszych - przyznaje w rozmowie z "Gazetą Krakowską "Szpila".

- W więzieniu o świętach mało kto gada, żeby na wspomnienia się nie zbierało. Jak ktoś powie: "Wszystkiego najlepszego", to od razu ktoś odpowiada, tak dla żartu: "A weźże spier..., na sentymenty cię wzięło". Trzeba to brać na bekę. Wiadomo, że są osoby, które to bardziej przeżywają, oglądają zdjęcia. Ale ja to tak samo przeżywałem jak reszta. Beka, beka, beka. Mama jak przyjeżdżała do mnie w Wigilię, to myślała, że udaję, bo ja się śmiałem - wspomina niepokonany ciężki 12 round KnockOut Promotions. - Pierwsze święta były na Monte. Mieliśmy tam nawet choinkę. Kupiliśmy ją w więziennym sklepie. Ale wszystko zależy od kryminału. W Tarnowie na przykład nie było takich rzeczy. Tam na "ence" [oddziale dla niebezpiecznych więźniów - red.] w ogóle można było robić zakupy tylko do pięciu kilo. A na Monte to nawet do 40. Gady miały ciśnienie, gdy widziały jak do mnie czy do kumpli szło po piętnaście wielkich siatek na święta. Człowiek miał wszystko, opłatkiem się połamał, ale próbował to traktować jak zwykły dzień. Żeby normalnie to wszystko jakoś mijało. Zwłaszcza wtedy, jak się samemu na "ence" siedziało. Jak radziłem sobie z samotnością? Książki, trening, spanie. Jasne, że nie cały czas było zajebiście. Po miesiącu, pięciu, ośmiu przychodziło takie zwątpienie, że k... lepiej byłoby być w domu, trenować. Szkoda tu czasu. Ale to była chwila. Teraz, jak to wspominam, to było fajnie. [...] To więzienie pewnie coś mi tam dało w karierze, ludzie lubią takie historie. Dużo osób mnie zauważa. Nawet szef WBC [największa federacja bokserska - przyp. red.] sam powiedział, że widzi mnie jako mistrza świata. Taki poważny gość. Podszedł do mnie i rozmawiał. Mówił, że mam talent. W Stanach mówią o mnie "Biały Tyson", ale ja jestem "Szpila" i niech tak zostanie. Kiedyś jeden z moich promotorów Piotr Werner wymyślił mi ksywę "Zły", że niby jestem taki bad boy. Śmieszne. A ja już nie jestem bad boy. Kiedy mogę, chodzę i jeżdżę na mecze, ale nie jestem aktywny chuligańsko. Ale chcę z chłopakami pobyć. Choć czasem nie mogę spokojnie meczu obejrzeć, bo co chwilę ktoś sobie chce zdjęcie ze mną zrobić.

- Jerzy Kulej powiedział, że ciężko się żyje z taką łatką jak moja. Ale ja mam wyrąbane na to, co o mnie myślą. Ważne, że zadowolona jest rodzina, koledzy. Mnie boli tylko czasem to, że ktoś może coś o mnie powiedzieć, a ja nie mogę odpowiedzieć, bo jestem osobą medialną. Ktoś pisze w internecie o mnie, że frajer, bo coś tam, bo coś tam. A nie wie, jaka to jest ciężka praca i zapieprzanie, ten cały boks. Wstaję wcześnie rano, jem śniadanie, o 10 mam dwie godziny treningu, przychodzę zmęczony, jem, idę spać, O 17 znowu trening. Wracam zmęczony, pooglądam trochę telewizji z dziewczyną i idę spać. Czasami wyjdziemy do kina w niedzielę, jak nie ma treningu. I tak dziewięć miesięcy w roku, jak nie więcej - mówi Artur Szpilka, który na ring powróci 3 lutego pojedynkiem na gali w Las Vegas.