Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

- Wchodząc na ring doskonale zdaję sobie sprawę, że ktoś mi ufa, dopinguje i wierzy we mnie. Wiem, że muszę walczyć tak, żeby również jemu nie przynieść wstydu. Legię mam w sercu i na prawej ręce, wychodząc na ring reprezentuję więc jej barwy - mówi w wywiadzie dla legia.com Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO).

- Zaskoczyłeś kibiców, pojawiając się na Żylecie podczas meczu o Superpuchar, ale Legii kibicujesz od dawna. Pamiętasz swoje początki na Łazienkowskiej?
Andrzej Fonfara: Oczywiście. To był sezon 2001/2002, a na Legię trafiłem dzięki bratu. Na stadion przychodziłem albo z nim, i wtedy siadaliśmy na starej trybunie Krytej, albo z kolegami ze szkoły, z którymi chodziłem na Żyletę, a jak nie szło załatwić biletów, to na łuk. Ostro już wówczas trenowałem - najpierw na Gwardii, a potem na CWKS-ie, ale jeśli nie wypadał mi w tym czasie wyjazd na kadrę lub turniej, to zawsze można było mnie spotkać na Łazienkowskiej. I tak aż do 2006 roku, kiedy Legia sięgnęła po mistrzostwo Polski. To był mój ostatni sezon, a po maturze wyjechałem do Stanów.

- Jeździłeś także na wyjazdy?
Niestety nie - wyjazdowy debiut wciąż przede mną. Jeśli uda mi się przedłużyć pobyt w Polsce, to być może uda mi się polecieć za Legią do Dublina. Czekałby mnie wówczas kibicowski chrzest (śmiech)

- Co zapamiętałeś ze swoich pierwszych lat na Legii?
To był czas imponujących opraw, z których w pamięci utkwiła mi przede wszystkim kartoniada "Witamy w piekle" na meczu z Widzewem i awantura, do której doszło podczas tego spotkania. Świetnie wspominam mistrzostwo zdobyte w 2006 roku i poprzednie, z 2002 roku.

- Twoim idolem był wówczas Artur Boruc.
Jak każdy młody chłopak zaczynałem od gry w piłkę nożną i niemal od początku stałem na bramce. Marzyłem o grze w Legii, a że Artur grał wówczas na tej pozycji i był na topie, to nic dziwnego, że chciałem być taki jak on. W bramce szło mi zresztą nieźle - grałem w trampkarzach Pilicy Białobrzegi, braliśmy udział w różnych turniejach szkolnych, raz wygraliśmy nawet jakąś edycję wojewódzką. Do dziś mam bluzę i rękawice bramkarskie od Artura i kiedy gramy sobie ze znajomymi w piłeczkę, staję między słupkami i dobrze sobie radzę. Potem jednak wkręciłem się w boks i w moim życiu pojawił się jeszcze jeden idol - Andrzej Gołota, na którego walki wstawało się w środku nocy. Oglądałem coraz więcej walk i coraz bardziej czułem boks. Kiedy więc przeprowadziłem się do Warszawy i miałem do wyboru treningi piłkarskie albo bokserskie, wybrałem te drugie. Pierwszy trening, pierwszy krok bokserski, to było to. Natychmiast mi się spodobało, pokochałem ten sport i postanowiłem się mu poświęcić. Co tu dużo kryć - lubiłem się bić...

- Zarówno Artura Boruca, jak i Andrzeja Gołotę, po kilku latach poznałeś osobiście.
Z Arturem poznaliśmy się w Chicago przy okazji meczu reprezentacji Polski z USA. To był ten sławny wyjazd z winem w tle, po którym Artur pożegnał się na jakiś czas z posadą bramkarza kadry (śmiech). Wraz z bratem Markiem zjawiliśmy się w hotelu kadry wystrojeni w okularki, z moimi mistrzowskimi pasami. Artur mieszkał w pokoju z Michałem Żewłakowem i jak nas zobaczyli tak wystrojonych, całkiem zwariowali. Artur załatwił nam bilety na mecz kadry z USA, pojechaliśmy coś zjeść, pogadać i chociaż na drugi dzień wyleciał już do Polski, to od tego czasu kontaktowaliśmy się telefonicznie. Po jakimś czasie spotkaliśmy się w Kalifornii. On spędzał urlop w Los Angeles, a ja mogłem tam dolecieć z Chicago w cztery godziny, więc zgadaliśmy się i spędziliśmy wakacje razem, w większej ekipie. Wtedy też, w LA, powstał mój pierwszy związany z Legią tatuaż.

- Boruc wspiera Cię przed walkami. Jest już w "Team Fonfara"?
Oczywiście, i to nie od dziś. Rzeczywiście mocno wkręcił się w boks - był z nami w Montrealu gdzie walczyłem ze Stevensonem i mówił, że było to dla niego mocne przeżycie. Przyjeżdżałby częściej, ale wiadomo, że sam musi trenować i nie ma takiej możliwości. Fajnie, że chłopaki mnie wspierają i są ze mną w tak ważnych chwilach. Mogę być im tylko za to wdzięczny i też ich wspierać, choć na mecz Artura jeszcze nie dotarłem - śledzę jego występy w Internecie, wstaję nawet o 6 rano i staram się być na bieżąco z tym, jak mu się wiedzie. Kiedy Artur dowiedział się o terminie walki w Montrealu natychmiast zadeklarował, że na niej będzie. Po trzeciej rundzie mojej walki ze Stevensonem był już ekspertem i posyłał mi cenne rady typu: - Morda, lewa ręka wyżej! (śmiech). Na drugi dzień w hotelu mieliśmy tarczowanie. Mamy filmik jak Artur tarczuje mnie i ja Artura, ale jeszcze nie zdecydowaliśmy się go opublikować (śmiech). Jestem mu jednak bardzo wdzięczny za pomoc w treningu!

- Z Gołotą też trzymasz się tak blisko?
To zupełnie inna relacja. Mamy kontakt, ale z racji na różnicę wieku nie jesteśmy jakimiś wielkimi przyjaciółmi. Pierwszy raz spotkałem na żywo Andrzeja gdy jeszcze trenowałem w Gwardii, a on był gościem honorowym na jednym z odbywających się tam turniejów. Wiadomo - emocje, pierwsze zdjęcie i wielka duma. Potem, już w USA, gdy stałem się popularniejszy i zacząłem coraz częściej, Andrzej zaczął przychodzić na moje walki i tak się poznaliśmy. Byłem z nim na obozie treningowym w Colorado, wiele razy dawał mi cenne wskazówki, podpowiadał i wspierał na ringu. Dobrze wie, że był moim idolem i inspiracją. Jak mawia Andrzej: takie życie.

Cały wywiad z Andrzejem Fonfarą do przeczytania na legia.com >>

http://www.youtube.com/watch?v=v_Jj6gqA9RY