- Jestem zaszczycony, że na tak wielkiej gali, transmitowanej przez HBO, będę mógł zaboksować. To dla mnie dodatkowa motywacja, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, bo zwycięstwo w takich okolicznościach otwiera bardzo wiele drzwi - mówi Mariusz Wach. Walka "Polskiego Olbrzyma" z Jarrellem Millerem odbędzie się 11 listopada w Nassau Coliseum w Uniondale, pod Nowym Jorkiem.

Gratuluję zakontraktowanej walki z Millerem, ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego do czasu pojedynku nie pozostał pan w Stanach Zjednoczonych, tylko wrócił na przygotowania do Polski?
Mariusz Wach: Bo tutaj mi się lepiej przygotowuje. W Polsce lepiej czuje się psychicznie. Kocham naszą ojczyznę i naprawdę dobrze mi się trenuje.

Czasu na przygotowania będzie jeszcze mniej, bo przecież nie będzie pan trenował do ostatniego dnia. Do tego dochodzą dwa przeloty, a zatem i utrata czasu na aklimatyzację. To wszystko wydaje się być rwane i szarpane. Pana kibice w mediach społecznościowych też są pełni obaw i mnożą pytania.
Tak akurat wyszło... Wiadomo, że lepiej by było, gdyby ta walka odbyła się w styczniu lub lutym. Natomiast okazja pojawiła się teraz, na wielkiej gali, organizowanej przez Eddiego Hearna, jednego z największych promotorów na świecie, w dodatku na antenie HBO. W tych okolicznościach nie mogłem stawiać twardych warunków. Gala odbędzie się 11 listopada i zrobię wszystko, aby na ten dzień być w jak najlepszej formie. Mój przeciwnik ma tyle samo czasu, co ja, więc szanse są wyrównane.

Stawka walki z Millerem jest olbrzymia. Gdyby to miał być ostatni moment na zaistnienie w wielkim boksie, to stoi pan przed ogromną okazją.
Tak, ale też nie stawiam tego na ostrzu noża, że muszę wygrać, a w przypadku porażki nastąpi katastrofa. Nie będzie końca świata.

A co będzie, jeśli pan przegra?
Nic, a co ma być? Zbliża się grudzień, niedługo będą święta... W moim rekordzie po prostu pojawi się kolejna przegrana.

Pełna treść artykułu na Interia.pl >>