Znamy się ponad 20 lat, ale już dawno nie widziałem cię tak zmotywowanego, cieszącego się każdą godziną ciężkiego treningu. Co sprawia, że czterdziestolatek zachowuje się tak, jakby dopiero rozpoczynał karierę?
Tomasz Adamek: Być może uświadomiłem sobie, że to jest wciąż mój świat, że na sali treningowej czuję się najlepiej i wiem, że stać mnie jeszcze na wiele.

Masz nowego trenera, 43-letni Gus Curren wydaje się przeciwieństwem o 30 lat starszego Rogera Bloodwortha. A wydawało się, że będziesz z Rogerem do końca kariery...
I tak by było, ale on sam mnie przekonał, że czas na zmiany. Nie czuł się na siłach, by lecieć do Polski na tak długo i ciężko pracować. Miał wypadek, spadł w domu ze schodów i mocno się potłukł, był w szpitalu.

Pracujecie razem już dziewięć tygodni, jak go oceniasz?
Ważniejsze, jak on ocenia mnie. Rewolucji nie ma, Gus i Roger to szkoła amerykańska. Jest jednak zasadnicza różnica, Gus daje mi w sali straszny wycisk, stawia na szybkość, bo wie, że to największa broń „małych ciężkich", takich jak ja. A jeśli chodzi o detale, to podniósł mi trochę lewą rękę, wydłużył lewy prosty, zmienił minimalnie ustawienie na bardziej frontalne.

Wiesz, jak walczy Solomon Haumono; co o nim sądzisz?
Twardy, silny chłop. Ma bombę z prawej, ale nogi zostawia z tyłu. Taki trochę cepiarz. Jak będę szybki, to nie dam mu szans.

Pełna treść artykułu w "Rzeczpospolitej" >>