Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Czas wakacji do doskonała pora na odkurzenie wydarzeń jakie miały miejsce przed wielu laty. W numerach archiwalnych Ring Bulletinu znajdziecie mnóstwo historii ze świata stalowych pięści i tytanowych szczęk, wydarzeń, którymi ekscytował się pięściarski świat lat minionych. Może i Was zainteresują. Dziś przypominamy ringowe dzieje Jima Braddocka -  zapraszamy do lektury.

Jim Braddock - Cinderella Man - Kopciuszek na szczycie (część 1) >>

W drodze po koronę
Szczęście, które kiedyś opuściło Braddocka tym razem zrehabilitowało się w za minione lata. Przeciwnik, którego zakontraktowano dla Art. Lasky'ego, z nieznanych mi powodów odwołał swój udział w walce. Zwrócono się do Jima. Młody Lasky był upatrywany na przyszłego championa, ale Braddock pokazał mu właściwe miejsce, wprost rozniósł faworyzowanego przeciwnika. Za walkę otrzymał już całe 1000 dolarów, mógł więc spłacić 300-dolarowe zadłużenie u państwa, a co najważniejsze, stanął przed życiową szansą- walką o światowe trofeum wszystkich kategorii. Niedawny nędzarz stał się kandydatem do mistrzostwa świata.

Z takiego obrotu sprawy zadowolony był "Piękny Max"; nie widział w rywalu zagrożenia, nadal mógł oddawać się nocnym igraszkom z girlsami Hollywoodu, co czynił zresztą z większym niż boksowanie zaangażowaniem. Miał w Hollywood, gdzie często pojawiał się na filmowym planie, opinię playboya i hulaki. 13 lipca (w lipcu zwyczajowo odbywały się walki o mistrzostwo wagi ciężkiej) 1935 roku na otwartych trybunach Madison Square Garden Bowl. zasiadło 40.000 widzów, niewielu było takich, którzy dawaliby szansę Braddockowi (zakłady stały 8:1 na Baera) choć sympatia publiczności była po jego stronie - życiorys Jamesa J. znała cała sportowa Ameryka.

Oddaję głos Aleksandrowi Rekszy (PS 63/1935): "O ile Braddock przygotował się do meczu starannie, o tyle Baer liczył jak zwykle na swój piekielny cios i nonszalancję, którą zapeszał niejednego przeciwnika. Z jednej strony stał clown, z drugiej człowiek walczący nie tylko o sławę, ale po prostu o dalszą egzystencję, o życie swoje i swojej rodziny. Jim wygrał wysoko pierwsze trzy starcia atakując bez przerwy lewym prostym na szczękę, a prawym hakiem macając po żebrach. Błaznujący przez pierwsze sześć minut Max, w połowie trzeciej rundy wystrzelił ze swej katapulty i okazało się… że zakłady stoją stanowczo za wysoko. Jim nie upadł, zrobił tylko lekki unik i pięść championa wylądowała na jego czaszce… Baer złamał dłoń i od tej chwili sprawa była przesądzona. Gdy w piątym starciu Max nadwyrężył i lewą dłoń, szanse na utrzymanie tytułu były już żadne…Rzecz jasna, że o kontuzji mistrza nie wiedziała publiczność. Jedynie Braddock odczuł na własnej głowie, że uderzenia Maxa sprawiają mu coraz mniejszą krzywdę…. W szóstej, siódmej i ósmej rundzie Baer rzucił się do rozpaczliwego natarcia i zdobył przewagę. Również dziesiąte i jedenaste przyniosły mu zwycięstwo, ale następnie znów do głosu doszedł Braddock. Gdy po furiackim ataku w dwunastej rundzie Baer przegrał dwa następne starcia, od klęski uratować mógł go jedynie nokaut, na co, jak już wiemy, nie mógł się zdobyć. Do tego otrzymał kilkakrotne upomnienie za faulowanie i bicie po gongu. Wydanie ostatecznej decyzji nie nastręczyło sędziom żadnych trudności. Po ogłoszeniu wyniku na ring wpadł Buddy Baer i ucałował brata. Max śmiał się i błaznował tak jak podczas walki, ale nie zdobył publiczności i opuścił ring żegnany bardzo ozięble. Za to Braddock jeszcze długo zmuszony był przyjmować entuzjastyczne gratulacje znajomych i przyjaciół z New Jersey. Za walkę otrzymał honorarium w wysokości ponad 70.000 dolarów."

http://www.youtube.com/watch?v=OsowPJOFrBs

Do gry wchodzi Joe Louis
Zmiana na pięściarskim tronie wcale nie poprawiła sytuacji w wadze ciężkiej. Apetyt na tytuł miał Schmeling, ale Braddock liczył na walkę z Louisem i choć nie miałby w tej rywalizacji cienia szansy, to finansowa kalkulacja zdecydowanie przemawiała na korzyść „Brown Bombera”. Przeciwna walce Braddocka z Niemcem była zarówno amerykańska opinia publiczna, przed ryzykiem utraty tytułu na rzecz Europejczyka bronili się jankescy promotorzy. Gdyby bowiem milioner Schmeling zajął królewski tron, to jego warunki byłyby zapewne nie do przyjęcia. Zachodziła też obawa, że „Czarny Ułan znad Renu” w ogóle nie chciałby bronić korony na terenie Stanów Zjednoczonych. A to byłaby zbyt ogromna strata dla amerykańskich organizatorów bokserskich spektakli o najwyższe zaszczyty. Ostatecznie Louis i jego promotor Mike Jacobs, który wcześniej informował, że nie interesuje ich mistrzostwo świata, zmienili zdanie i zdecydowali się na konfrontację z Braddockiem. Czas już był najwyższy, bo aktualny champion czekał mocno zdegustowany faktem, że nie może odcinać kuponów od zdobytego tytułu; minęły prawie dwa lata od czasu zwycięstwa odniesionego nad Baerem, a on nie stoczył żadnej walki.

Czytaj Ring Bulletin! - Bezpłatny miesięcznik bokserski >>

Pomińmy tu sprytne posunięcia Braddocka, który podpisał dwa kontrakty na walki w odstępie… kilkunastodniowym, ze Schmelingiem i Louisem - wyjaśnienie zabrałoby zbyt dużo miejsca i czasu. Do spotkania z Niemcem nie doszło, co jednak część opinii sportowej uznała za decyzję krzywdzącą dla Schmelinga. Max przecież znokautował Murzyna, miał moralne prawo do pojedynku o tytuł.
Mecz pomiędzy Braddockiem a Louisem odbył się 22 czerwca 1937 roku w Chicago. W drodze do teatru, gdzie odbywało się oficjalne ważenie, pięściarzom towarzyszyło kilkunastu policjantów - mówiło się, że szef chicagowskich gangsterów postawił na Louisa całe 50.000 dolarów, a jeden z jego żołnierzy miał wbić w plecy Louisa zatrutą igłę. Trudno wyrokować, czy owo zagrożenie było realne, czy może był to raczej reklamowy trick, ale fakt, iż spotkanie odbywało się w stolicy gangsterów, pozwalało domniemywać, że było coś na rzeczy…

O Braddocku pisano, że jest stary i zużyty, że właściwie nigdy nie był wybitnym pięściarzem. Jakiś wyjątkowo zdegustowany krytyk powiedział, że gdyby Shirley Temple (sławna w tamtym czasie aktorka) potrenowała ze cztery tygodnie, to niechybnie pokonałaby obu rywali. Ale nie wszyscy byli tego zdania; stary Benny Leonard, były mistrz świata wagi lekkiej dawał mu większe szanse niż w spotkaniu ze Schmelingiem: - Przyznaję, że Schmeling ma tylko prawą rękę, a Louis bije oburącz. Ale Schmeling jest mądrzejszy od Louisa. On wie że Braddock go nie znokautuje, mógłby więc ryzykować. Louis nie jest mądry. Gdy zobaczy, że Jim się go nie boi i że umie boksować, stanie w ringu bezradny.

Inne spojrzenie na tę walkę miał Dempsey, który wcześniej opisując sytuację w wadze ciężkiej nazwał Louisa jednookim wśród ślepców: - Myślę, że dobry i nieustannie atakujący bokser musi pokonać Braddocka, zanim mistrz świata wejdzie w uderzenie. Niewątpliwie Braddock jest lepszym pięściarzem niż przypuszczamy. Ale czy jego lewa trafi przeciwnika, który jest ciągle w ruchu, którego korpus przypomina wahadło?

Wspaniałe widowisko
Wchodzącego do ringu Braddocka przywitały rzęsiste brawa 60.000. widowni, Louisa - okrzyki "Schmeling! Schmeling!". Jim nie wyglądał na starego i zużytego, wprost przeciwnie, był wspaniale umięśniony, ani grama tłuszczu. Widać było, że dwuletni czas oczekiwania na walkę wykorzystał pracowicie.

Lepszym bokserem był jednak Louis, on również przygotował się do tego starcia. Jego ciosy były dokładne, szybkie i mocne. Nauczył się neutralizować prawą rywala, cofał się, robił uniki, w chwilach zagrożenia umiejętnie klinczował. Gdy znalazł lukę celnie trafiał. Nie rzucał się na oślep, walczył spokojnie, konsekwentnie- widać było, że ściśle realizuje nakreślony plan taktyczny. Ale bohaterem meczu był Braddock. Dał jeden z największych pokazów odwagi, jaki kiedykolwiek widziano na ringu. Mocno obity, z trudem utrzymujący się na nogach, zalany krwią walczył nieustępliwie, atakował, nie oddawał ani centymetra ringowej podłogi. Ale skończyło się tak, jak się skończyć musiało; z upływem rund Braddock był coraz bardziej zmęczony , a od piątego starcia było jasne, że zwycięzcą może być tylko Louis. W szóstej i siódmej rundzie Jim został zasypany gradem ciosów, w ósmej - po kolejnej serii padł na deski i nie był w stanie się podnieść.

Po walce odwiedził Jima w szatni Dempsey i zapytał Braddocka dlaczego wybrał Louisa a nie łatwiejszego rywala Schmelinga. Były już mistrz przyznał, iż podjął tę decyzję dla większych pieniędzy. Jednak honorarium nie było takie, jakiego oczekiwał; po odliczeniu podatków i długów pozostało mu 50.000 dolarów. Nieporównanie niższe niż osiągane przez Dempseya, Tunneya czy nawet Schmelinga, ale nie przesadzajmy - w owych latach były to naprawdę duże pieniądze. Poza tym, umówmy się, i Dempsey i Tunney byli o co najmniej dwie klasy lepszymi bokserami.

Znacznie lepszy interes zrobił Mike Jacobs- podpisał kontrakt z Louisem na kolejne pięć lat. W rozmowie z dziennikarzem cyniczny menedżer powiedział: - Dla mnie walka praktycznie się kończy, kiedy zabrzmi pierwszy gong. Emocjonuje mnie zorganizowanie wielkiego meczu, pokonanie tysiąca przeszkód. To mi sprawia sportową przyjemność, ale prawdziwą satysfakcję mam gdy już wpłynęły pieniądze, wówczas to co się dzieje na ringu przestaje mnie interesować.

- Proszę spojrzeć - obok siedzi mój przyjaciel Jim Foley. Jest ślepy, ale nie chciał uronić ani sekundy z walki, kazał się posadzić koło radiowego sprawozdawcy. Słuchał zdenerwowany jak dziecko. Są więc ludzie którzy naprawdę emocjonują się boksem - kontynuował. I na odchodne dodał: Na szczęście!

http://www.youtube.com/watch?v=5impNKGQkC4

Piętnaście lat wystarczy!
Minęło pół roku jak Jim ponownie stanął w ringu. Jego rywalem był Tommy Farr, zawodnik o osiem lat młodszy, mistrz Imperium Brytyjskiego, mający za sobą zwycięstwa nad takimi tuzami jak Tommy Loughran, Niemiec Neusel czy Max Baer, zaledwie punktową porażkę z Joe Louisem w meczu ze stawką światowego championatu- w dwa miesiące po spotkaniu „Brown Bombera” z Braddockiem.
Mecz Braddocka z Farrem odbył się w styczniu 1938 r. w pięściarskiej świątyni, w Madison Square Garden.

Inicjatywa od pierwszego gongu należała do Farra; punktował lewą, efektownie schodził z linii ciosu rywala, kontrował, imponował świetną pracą nóg, momentami wręcz ośmieszał byłego championa. Tak było przez osiem kolejnych rund. W dziewiątej nastąpił cud; Braddock stał się szybszy niż na początku walki, bombardował Tommy’eego, gonił go po od lin do lin, nie dopuszczał do głosu już do końca dziesięciorundowego pojedynku. Widownia nie miała jednak wątpliwości: atak nastąpił zbyt późno aby odnieść zwycięstwo. Toteż kiedy arbiter ogłosił wygraną Braddocka, wszyscy byli zaskoczeni. Jeden z sędziów punktowych wytypował sześć rund dla Farra, cztery dla Braddocka, drugi- odwrotnie. Arbiter Johnny McAvoy ocenił po cztery rundy dla obu rywali, dwie - remisowymi. Ale wytypował Braddocka, bo uznał, iż Farr walczył nieczysto, faulował.

W szatni menedżer Jima, Gould wykrzykiwał, że będą żądać walki rewanżowej z Louisem, że Braddock wkrótce odzyska mistrzostwo świata. Gdy już nieco ochłonął dał się przekonać Mike Jacobsowi, że jego pupil powinien najpierw spotkać się z Maxem Baerem. Przygotowano kontrakty, ustalono szczegóły, pozostał tylko podpis Braddocka. I wówczas nastąpiła konsternacja: Jim oświadczył: - Podpiszę dopiero jak uzyskam zgodą mojej żony!

Podejrzewano chwyt reklamowy mający zwiększyć zainteresowanie pojedynkiem. Wydawało się przecież niemożliwym, by po zwycięstwie, nawet wątpliwym, pięściarz, który jeszcze dwa lata temu był nędzarzem, mogący jeszcze sporo na boksie zarobić, powierzył życiową decyzję małżonce. Ale pani Braddock, kobieta będąca z Jimem wówczas, gdy nie zarabiał ani centa, matka trójki ich dzieci oświadczyła:
- Mam dość pełnych niepokoju nocy przed każdą walką! Jim musi się wycofać. Właśnie teraz, po zwycięstwie, gdy nie jest jako bokser skończony. Walczył 15 lat, to wystarczy!

A więc to nie była reklama. Już następnego dnia głos zabrał sam Jim Braddock: - Wycofuję się! Walczyłem przez 15 lat, a teraz moim obowiązkiem wobec żony i dzieci jest skończyć z boksem. To jest moje pożegnanie pięściarstwa, któremu zawdzięczam wszystko co posiadam: przyjaciół i pieniądze na utrzymanie rodziny…

I te słowa Braddocka były jego największym zwycięstwem. Tą decyzją Jim zasłużył na szacunek; uniknął błędu poprzedników, nie zachłysnął się wątpliwą wygraną, miał świadomość, że czas jego ringowych podbojów minął.

Krzysztof Kraśnicki, Ring Bulletin