Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Evander Holyfield trenuje w Miami z Władymirem Kliczką – zapewne po to, by w pokazowej walce wejść na ring z Mikiem Tysonem. Byli mistrzowie wagi ciężkiej zarobili między linami tak wiele, że dochód z pojedynku mogliby przeznaczyć na cele charytatywne. Trudno się jednak spodziewać, by Holyfield i Tyson trudzili się za darmo. Szczególnie ten pierwszy wciąż musi ciężko pracować, by zapomnieć o bankructwie.

Trudno dokładnie oszacować, jak wiele w ciągu trwającej 27 lat kariery zawodowej zarobił w ringu Holyfield. Padają jednak kwoty od 200 do 350 milionów dolarów, a przecież wypłaty za 57 walk to nie wszystko. Wszelkie aktywności, oczywiście wliczając do nich boks, mogły przynieść czterokrotnemu mistrzowi świata wagi ciężkiej nawet pół miliarda dolarów wpływów. Za żaden pojedynek nie zarobił mniej niż kilkaset tysięcy, a rekordową gażę zgarnął za rewanż z Mikiem Tysonem w 1997 roku. 33 miliony były godną rekompensatą za stratę kawałka ucha, który odgryzł mu przeciwnik, za co „Żelazny” został oczywiście zdyskwalifikowany.

Historia ich znajomości jest o wiele dłuższa. Między linami byli już przed igrzyskami olimpijskimi w 1984 roku. Spotkali się na obozie amerykańskiej kadry. „Mike nokautował sparingpartnerów, dlatego trener Pat Nappi spytał, czy ktoś chciałby z nim boksować. Na ochotnika zgłosił się Evander. To była prawdziwa wojna, choć trwała tylko rundę. Evander zmusił Mike’a do największego wysiłku, ale Nappi postanowił zakończyć ich sparing” – wspominał Lou Duva w książce „Moje siedem dekad w boksie”.

Gdy Duva i jego Main Events zakontraktowali po igrzyskach w Los Angeles kilku najlepszych zawodników amerykańskiej kadry – Pernella Whitakera, Marka Brelanda, Meldricka Taylora, Holyfielda i Tyrella Biggsa – wspólnie z doradcą Shellym Finkelem założono młodym pięściarzom fundusze oszczędnościowe, do których dostęp zawodnicy mieli dopiero po ukończeniu 30. roku życia. Duva wspominał, że poza Brelandem wszyscy zabrali pieniądze z banku w pierwszym możliwym momencie.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>