Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Mistrz świata WBC wagi półciężkiej Ołeksandr „Gwóźdź” Hwozdyk opowiada „Przeglądowi Sportowemu” o dramatycznej walce z Adonisem Stevensonem z 1 grudnia 2018 roku, którą jego rywal, kilkuletni czempion, przypłacił poważną utratą zdrowia.

30 marca w Filadelfii pana pierwsza obrona tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej (79,4 kg). Zmierzy się pan z reprezentantem Francji Doudu Ngumbu.
Ołeksandr Hwozdyk: Słyszałem sporo opinii o tym rywalu. Określa się go jako sporo słabszego pięściarza, ale ja się z tym nie zgadzam. Ngumbu jest niedoceniany. Przegrał parę walk, ale z topowymi bokserami, na punkty. Nie jest to facet, którego się lekceważy. Trener Teddy Atlas pięknie mnie motywuje, tłumaczy, jakie powinno być moje nastawienie. Szykuję się zatem tak samo jak do grudniowej walki z Adonisem Stevensonem.

Jest szansa, aby w 2019 roku unifikował pan tytuły? Mistrz świata IBF Artur Beterbijew od niedawna także reprezentuje Top Rank, a ESPN pokazywało ostatnio udany rewanż czempiona WBO Siergieja Kowaliowa na Eleiderze Alvarezie. Jedynie Dmitrij Biwoł z pasem WBA jest gdzie indziej, bo w grupie Matchroom i będzie walczył dla platformy DAZN.
Szansa jest zawsze i rozumiem, że fani chcą starć najlepszych. Jednak to nie ja pociągam za sznurki. Do mnie należy dopiero ewentualne zaakceptowanie oferty walki. Pewnie, że bym tego chciał. Najpierw jednak Ngumbu, potem może obowiązkowa obrona pasa. A co dalej? To praca promotora i menedżera. Mam nadzieję, że życzenia kibiców się spełnią.

Czy po starciu ze Stevensonem, które odbyło się 1 grudnia w Quebec, mógł pan prawdziwie świętować wielki triumf? Wygrał pan przez nokaut w 11. rundzie, detronizując czempiona WBC panującego do 2013 roku, jednak „Superman” szybko doznał zapaści. Przewieziono go do szpitala, tam spędził dwa tygodnie w śpiączce farmakologicznej.
Nie będę kłamał, cieszyłem się. Choć oczywiście ta tragedia położyła na tym zwycięstwie swój cień. Były nieprzyjemne chwile. Trzeba rozumieć, jaką dyscyplinę sportu uprawiamy. Tu nikt nie zamierza głaskać drugiego po głowie, lecz go w tę głowę bije. Ta walka mogła przypomnieć ludziom, że my nie opowiadamy sobie w ringu bajek na dobranoc. A czy była okazja, aby świętować? Oczywiście, była. Jak i momenty, w których, słysząc o zdrowiu Adonisa, robiło mi się smutno. Z tym trzeba się w boksie liczyć. Stevenson nie jest mi obojętny. Kibicuję mu, ale nie mogę też powiedzieć, że nie śpię z jego powodu w nocy.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>