Wasyl Łomaczenko nie dał szans Kubańczykowi Guillermo Rigondeaux wygrywając z nim przez techniczny nokaut w nowojorskiej Madison Square Garden Theater. Ukrainiec jest genialnym pięściarzem, ale dziś jeszcze żadnej wielkiej hali w USA nie zapełni, pay per view z jego udziałem też nie wchodzi w rachubę. A czas leci.

Ci, którzy liczyli, że „El Chacal” znokautuje Ukraińca zapewne są zawiedzeni, ale prawdopodobieństwo takiego scenariusza było znikome. W starciu podwójnych mistrzów olimpijskich większość atutów była bowiem po stronie Łomaczenki. Jest młodszy, większy i szybszy, a przy tym jako fałszywy mańkut wytrącił swoją silniejszą, prawą ręką istotny argument leworęcznemu Kubańczykowi.

Rigondeaux poddał się po szóstej rundzie w odebrano mu punkt za trzymanie, twierdząc że nie może kontynuować walki z powodu kontuzji lewej, w jego przypadku silniejszej ręki. Jego trener Pedro Diaz fatycznie pytał go dotykając kontuzjowanego miejsca, czy „Rigo” czuje ból, ale myślę, że przyczyny rezygnacji z kontynuowania pojedynku były inne.

Kubańczyk miał świadomość, że jest w tym starciu bez szans. Ukrainiec robił z nim co chciał, choć zbyt wielu mocnych, czystych ciosów nie zadał. Statystyki komputerowe nie pozostawiają wprawdzie wątpliwości, że miał zdecydowaną przewagę, ale nie oddają tego co najważniejsze: Rigondeaux był po prostu bezradny.

Pełna treść artykułu na Polsatposrt.pl >>