Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Miguel Angel Cotto przegrał wprawdzie pożegnalny pojedynek z Sadamem Alim, ale tak naprawdę niczego to nie zmienia. Był wielkim mistrzem i już dawno przeszedł do historii.

Kiedy ogłoszono, że będzie walczył z Sadamem Alim, młodszym od niego o osiem lat pięściarzem z Brooklynu trochę marudzono. Ali nie wydawał się godnym rywalem na taki uroczysty pożegnalny dzień. Był wprawdzie, podobnie jak Cotto olimpijczykiem (reprezentował bez sukcesu Stany Zjednoczone na igrzyskach w Pekinie – 2008), ale po pierwsze ostatnimi laty walczył w niższych wagach (lekkiej, junior półśredniej i półśredniej), a gdy przyszło mu walczyć o mistrzowski pas w tej ostatniej z Jessie Vargasem, przegrał w dziewiątej rundzie.

Zresztą sam Cotto też nie ukrywał, że chciał zmierzyć się z kimś bardziej znanym, ale nie udało się do  takiego pojedynku doprowadzić. I tylko dlatego jego przeciwnikiem był Ali, który z tej okazji przeniósł się raz jeszcze do wyższej kategorii, tym razem junior średniej.

Stawką był należący do Cotto pas WBO, jeden z sześciu w czterech różnych wagach, które Miguel Angel Cotto wywalczył w swojej wspaniałej, szesnastoletniej karierze. Portorykańczyk żegnał się w nowojorskiej Madison Square Garden, to był jego dziesiąty pojedynek w tej legendarnej hali, która na lata stała się jego matecznikiem.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>