Bez Andre Warda (32-0, 16 KO) boks nie będzie już taki sam, ale świat się nie zawali. Nie porywał tłumów, choć bez wątpienia na kogoś podobnego będziemy czekać bardzo długo.

Posiadacz trzech mistrzowskich pasów w wadze półciężkiej i najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie właśnie poinformował, że kończy karierę. A wydawało się, że przed nim wiele ciekawych walk, że zobaczymy go jeszcze w starciu z mistrzem WBC Adonisem Stevensonem, że być może spróbuje jeszcze swych sił w wyższej kategorii.

Ma dopiero 33 lata, jest niepokonany od blisko dwudziestu lat. Tak, to nie pomyłka, Andre Ward ostatni raz przegrał blisko dwadzieścia lat temu, 7 lutego 1998 roku w Kansas w kategorii 132 funty (59,87 kg) podczas rozgrywanych tam National Silver Gloves dla chłopców 12-13 letnich. Jego pogromca, Jon Revish w Florydy, wielkiej kariery nie zrobił, zakończył ją kilka lat temu serią jedenastu porażek z rzędu. 

Warda pierwszy raz zobaczyłem na igrzyskach w Atenach (2004). Miał 20 lat i zdobył tam olimpijskie złoto w wadze półciężkiej (81 kg). Komentowałem jego trzy pojedynki i nie ukrywam, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Największe w ćwierćfinale, wygrywając wyraźnie (23:16) z głównym faworytem, Jewgienijem Makarenką. Mierzący 196 cm leworęczny Rosjanin miał na swoim koncie dwa tytuły mistrza świata i dwa złote medale mistrzostw Europy, w tym jeden w wadze ciężkiej. Wydawało się mało prawdopodobne, by kilkanaście centymetrów niższy Amerykanin sobie z nim poradził.

A on tego dokonał w mistrzowskim stylu. Makarenko nie wiedział o co w ringu chodzi. Po tej porażce już niczego znaczącego w boksie nie dokonał.

A Ward po olimpijskie złoto szedł jak po swoje. W półfinale pokonał Uzbeka Uktirbeka Hajdarowa (17:15), w finale Białorusina Magomieda Aripgadżijewa (20:13). A przecież w eliminacjach też miał trudnego rywala. Włoch Clemente Russo, późniejszy mistrz świata z 2007 i 2013 roku, dwukrotny srebrny medalista igrzysk w Pekinie i Londynie w wadze ciężkiej, podobnie jak inni będzie zdziwiony, że młodszy od niego Amerykanin wygrał z nim tak łatwo (17:9). Mniej więcej tak łatwo jak on pokonał na igrzyskach w Pekinie Ołeksandra Usyka i Deontaya Wildera.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>