Rodzina nie traktuje pani jak bankomatu?
Joanna Jędrzejczyk: Uwielbiam robić prezenty. Jakieś drobne. Jesteśmy wszyscy blisko ze sobą, darzymy się wielkim szacunkiem i nigdy nie poczułam się przez bliskich wykorzystywana. Narzeczonego miałam tego samego, nawet gdy środki na koncie nie starczały mi na odżywki i zastanawiałam się, czy stać mnie będzie na udział w kolejnych zawodach. Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale zupełnie się z tym nie zgadzam. Pracujemy razem, mój kuzyn Karol zajmuje się kwestiami medialnymi, siostra Kasia jest księgową i ogarnia rachunki. Mam do nich zaufanie, kochamy się, wspieramy, mamy do siebie pełne zrozumienie, ale jak coś jest nie tak, mówimy od razu, co nas boli. Czasem nawet na siebie krzyczymy. Biznes to biznes.
 
Wyobraża już pani sobie życie po zakończeniu kariery?
Liczę się z tym, że nie będzie to łatwe. Ciężko mi będzie powiedzieć "stop", a chcę ze sceny zejść niepokonana. Bardzo się cieszę, że ostatnio swoją walkę w dobrym stylu wygrał Tomasz Adamek, bo bardzo go lubię, ale miał już przykre momenty, kiedy przegrywał. Lepiej chyba odejść z lekkim głodem, jako mistrz, niż zostając za długo dostawać baty od byle kogo.
 
Boi się pani porażki?
Kiedy trenuję, miewam dość. Zastanawiam się, po co ja to wszystko robię. Nie mogę sobie pozwolić na zwątpienie. Miałam kiedyś uraz, niegroźny, ale strasznie bolały mnie plecy. Człapałam po podłodze, ale powtarzałam, że idę na trening, że dam radę. Potrzebowałam wtedy osób, które kazały mi się puknąć w głowę i jednocześnie obiecać, że za dwa dni będzie wszystko w porządku. Jak dziecko - upadam i wstaję. Słabi ludzie w takich krytycznych momentach sięgają po niedozwolony doping. Wtedy właśnie poznaje się klasę i sportowca, i człowieka. Trzeba wziąć się w garść, bo mając świadomość bólu, zwycięstwo smakuje lepiej. A po zwycięstwie mijają dwa dni i chcę znowu przechodzić wszystko od początku. Chcę wracać. Adrenalina i wygrywanie są silnie uzależniające.
 
Pełna treść rozmowy na Sportowefakty.wp.pl >>