Ta ostatnia akcja w walce z Bobby Gunnem w Wilmington w Delaware: prawy, lewy sierpowy, po których mistrz walk na gołe pięści zatańczył bezradnie na wiotkich nogach, przypomniała starego Roya Jonesa Jr.

To były ostatnie sekundy siódmej rundy. Do ósmej 43-letni letni Gunn (21-6-1, 18 KO) już nie wyszedł. Chwilę później, krwawiąc mocno z nosa dziękował Jonesowi Jr i z szacunkiem ucałował jego prawą rękawicę. W tym pojedynku o którym podobno marzył, który dwukrotnie nie dochodził do skutku, był bez szans. Jones Jr, choć dziś jest cieniem tego wspaniałego pięściarza jakim był przed laty, robił co chciał. I przy okazji zdobył mało znaczący, wakujący tytuł mistrza świata organizacji WBF w wadze junior ciężkiej.

Bobby Gunn ponoć ma na koncie 72 wygrane walki na gołe pięści, wszystkie przez nokaut, i żadnej porażki, ale w klasycznej odmianie tego sportu już takim twardzielem nie jest. Jak przyszło mu walczyć z klasowymi rywalami przegrywał, między innymi z Glenem Johnsonem, Jamesem Toney’em czy Tomaszem Adamkiem.

O 48-letnim Royu Jonesie Jr (64-9, 46 KO) napisano i powiedziano już chyba wszystko. Jedni uważają, że walczy, bo to jego życie, co nie do końca jest prawdą, inni, lepiej poinformowani przypominają, że kiedyś ryzykownie zainwestował to co zarobił w nieruchomości, przyszedł kryzys i wszystko stracił. Dlatego robi to, czego już nie powinien.

Bez wątpienia był jedną z największych osobowości tej dyscypliny, mistrzem czterech kategorii wagowych (średniej, super średniej, półciężkiej i ciężkiej), ale jego czas dawno minął. Komentowałem wiele jego walk, pamiętam jak ograł Johna Ruiza i zdobył tytuł w wadze ciężkiej, ale później popełnił błąd wracając do półciężkiej. Miałem przyjemność skomentować jego pierwszy pojedynek z Antonio Tarverem w Las Vegas, w listopadzie 2003 roku i już wtedy widać było, że to nie ten sam Roy Jr.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>