Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

To może być jedna z najgorętszych bokserskich nocy ostatnich tygodni. W Cincinnati zobaczymy trzech byłych mistrzów świata: Adriena Bronera, Lucasa Matthysee i Andre Berto w powrotnej drodze na szczyty tej dyscypliny. Każdy z nich ma szansę znów znaleźć się na tronie.

Tak jak LeBron James wrócił do Cleveland, tak Broner wraca do Cincinnati – pisze amerykańska prasa. Porównanie może trochę na wyrost, bo ten pierwszy to przecież największa gwiazda NBA, ale Adrien „The Problem” Broner też ma gorące nazwisko. Trzy mistrzowskie pasy w trzech różnych kategoriach wagowych musiały zrobić wrażenie na każdym, kto wie o co chodzi w zawodowym boksie. Ale bolesna porażka z Marcosem Rene Maidaną i strata tytułu w wadze półśredniej zdecydowanie obniżyła notowanie byłego już mistrza, którego zbyt wcześnie zaczęto porównywać do Floyda Mayweathera jr.

Teraz Broner powoli stara się odbudowywać swoją pozycję, ale łatwo mu nie będzie. W rodzinnym mieście jego rywalem będzie Emmanuel Taylor z Maryland. Cudu w Cincinnati nie należy się jednak spodziewać, raczej pewnego zwycięstwa pyskacza z Ohio. Na oficjalnym ważeniu znów narozrabiał, ale jak w ringu nie pokaże się z najlepszej strony, to z walki na walkę będzie o nim coraz ciszej. A czego jak czego, ale ciszy wokół siebie Adrien Broner nie znosi. Pamiętajmy też, że ma dopiero 25 lat i jak trochę schłodzi głowę, to wszystko jeszcze przed nim. Taylor jest młodszy o dwa lata, przegrał tylko dwa razy, ostatni raz w lutym tego roku z Chrisem Algierim, tym który pokonał Rusłana Prowodnikowa i odebrał mu pas WBO w wadze junior półśredniej.

W tej kategorii wielkie i uzasadnione ambicje ma Lucas Martin Matthysse, 31. letni zabijaka z Buenos Aires to zupełnie inny typ niż Broner. I jako człowiek, i jako pięściarz. W ringu killer jakich mało, poza nim, cichy, spokojny, małomówny. W ostatniej walce z Johnem Moliną dwukrotnie leżał na deskach, w drugiej i piątej rundzie, w trzeciej dodatkowo doznał kontuzji łuku brwiowego. Ale powstał z kolan i wygrał przez nokaut w 11 starciu. Wcześniej Molina padał dwa razy, w ósmej i dziesiątej rundzie. Matthysse pokazał w tej wojnie, że być może szczęki nie ma z tytanu, ale serce ma za to wielkie.

Pełna treść tekstu Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>