Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Przemysław Osiak: Powtarza pan dziennikarzom, że starcie z Danielem Geale'em może się okazać najtrudniejszym w pańskiej karierze. Są to szczere słowa, czy należy tak mówić, aby reklamować walkę?
Giennadij Gołowkin:
Mówię szczerze. Podchodzę do tej walki bardzo poważnie. Geale jest zmobilizowany, bo stracił tytuł i nic innego do stracenia już nie ma. Będzie napierał. Na pewno ostro trenował. Dawniej posiadał pasy dwóch federacji, a to mówi wszystko. Nie wiem dlaczego rok temu przegrał z Darrenem Barkerem. Być może potraktował ten pojedynek nie do końca poważnie? Dziś rozumie swoje położenie i zrobi wszystko, by mnie pokonać. To wszystko sprawia, że naprawdę szykuję się na największe wyzwanie w dotychczasowej karierze. Ale i dla Daniela będzie to najtrudniejsza próba.

Będzie pan zawiedziony, jeśli Geale jako pierwszy z pana rywali wytrzyma dwanaście rund?
Absolutnie nie, nie będę rozczarowany. Moje zwycięstwa robią wrażenie na ludziach, ale ja nigdy nie zaczynam walki z zamiarem nokautowania. Wychodzę na ring, by poboksować. Kończy się jednak na tym, że przeciwnicy nie wytrzymują i padają. Nie przejmuję się tym, jak wiele potrafi Geale. Skupię się na własnym zadaniu i jeśli należycie je wykonam, to wszystko będzie dobrze. Ucieszy mnie także wygrana na punkty, zwycięstwo to zwycięstwo. Tym bardziej, że po raz pierwszy stoczę walkę w głównej hali Madison Square Garden. To historyczne miejsce, mekka boksu zawodowego. Spotka mnie duży zaszczyt.

Jeśli pańska konfrontacja z Cotto okazałaby się realna, towarzyszyłyby panu jeszcze większe emocje niż przed starciem z Geale'em?
Bardzo chciałbym tego pojedynku, ale nie podchodziłbym do niego w szczególny sposób. Potraktowałbym go jak każde kolejne starcie. Życzyłbym sobie jednak, żeby do walki z Cotto doszło. Kibice przekonaliby się, kto jest najlepszy w naszej kategorii. Poza tym uczyniłbym ważny krok w kierunku unifikacji tytułów wagi średniej.

Trener i komentator ESPN Teddy Atlas mówił nam, że najlepszy pojedynek, jaki można sobie dziś w boksie wyobrazić, to Giennadij Gołowkin – Floyd Mayweather junior. Chwilę potem dodał, że szanse na jego realizacje są praktycznie zerowe.
Miał rację. Niestety najczęściej jest tak, że pojedynki najlepszych pięściarzy jest najtrudniej zorganizować. Nie chodzi o to, że nie chciałbym walczyć z Floydem lub on ze mną. Po prostu istnieje wiele czynników, które czynią nasze starcie mało realnym. Minus boksu zawodowego jest taki, że rzadko oglądamy walki najlepszych z najlepszymi. Oczywiście gdybym mógł zmierzyć się z Mayweatherem, nie miałbym żadnych oporów przez zejściem do kategorii junior średniej.

Dwa lata temu, po kilku lat budowania kariery w Niemczech, już jako mistrz świata WBA zadebiutował pan w USA. Potyczkę z Grzegorzem Proksą zakończył pan w piątej rundzie, ale wygląda na to, że żaden z kolejnych pięciu rywali też nie napsuł panu wiele krwi.
Trudno porównywać ostatnich sześciu przeciwników, gdyż każdy boksował inaczej. Walkę z Proksą oczywiście pamiętam. Spodziewałem się trudnej przeprawy, bo Grzegorz to naprawdę dobry zawodnik. Dodatkowa trudność polegała na tym, że był to mój pierwszy kontakt z amerykańskim ringiem i moja pierwsza walka transmitowana przez stację HBO. Wiedziałem, że muszę się godnie zaprezentować, bo od tego pojedynku zależała moja przyszłość. Czułem dużą odpowiedzialność. Mimo porażki Proksa zdążył zrobić na mnie dobre wrażenie.

Dwukrotny mistrz Europy rok temu przegrał na punkty z Sergio Morą, a obecnie rozgląda się na nowym promotorem. Co mógłby mu pan przekazać w słabszym okresie kariery?
Żeby się nie poddawał. Pamiętam go z najlepszych walk i gdy podpisze nowy kontrakt, będę mu życzył wszystkiego dobrego. Zdrowia, dobrych warunków do treningu, mądrego trenera i zgranego zespołu współpracowników.

Pełna rozmowa z Giennadijem Gołowkinem w "Przeglądzie Sportowym" >>