Rafał Jackiewicz mówi wprost, że nie lubi Kamila Szeremety, a ten odpowiada tym samym. Podobnie ocenia swojego rywala Maciek Miszkiń, choć tym razem o Pawle Głażewskim nie wypowiada się tak ostro, jak za pierwszym razem.

Złej krwi w bokserskiej rywalizacji nigdy nie brakowało, ale najczęściej po walce podawano sobie ręce i wyrażano z szacunkiem. Muhammad Ali nigdy nie szczędził złośliwości swym rywalom, ale po ostatnim gongu zmieniał front.

Najostrzej o swoim przeciwniku wypowiada się Jackiewicz, ale w jego przypadku to zrozumiałe. Szeremeta, jego zdaniem, nadepnął mu na odcisk i teraz musi ponieść konsekwencje. Były mistrz Europy nigdy nie był dyplomatą, zawsze walił prosto z mostu, więc zakładam, że jego słowa są szczere, choć dalekiego od tego co chciałbym usłyszeć od sportowca jego klasy.

Nie wiem tylko, czy nienawiść do Szeremety pomoże w ringu. Negatywne uczucia są złym doradcą. Jackiewicz wprawdzie zapewnia, że zbije młodszego rywala na zimno, z premedytacją, ale zobaczymy, czy dotrzyma słowa, czy utrzyma nerwy na wodzy. Szeremeta mówi mniej, choć też nie ukrywa jaki ma stosunek do swojego przeciwnika.

Nieco spokojniej tym razem powinno być w narożnikach Miszkinia i Głażewskiego, choć coś mi się wydaje, że to tylko cisza przed burzą. Rok temu, przed ich pierwszą walką w Legionowie było znacznie bardziej nerwowo. Wtedy Głażewski wyraźnie lekceważył Maćka, za co ten odpłacił mu w ringu. Sędziowie wypunktowali wprawdzie stosunkiem głosów dwa do remisu wygraną pięściarza z Białegostoku, ale Miszkiń z werdyktem się nie pogodził i dalej uważa, że został oszukany.

Pełny artykuł Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>