Louis i SchmelingObecnie wielbiciele pięściarstwa mają do wyboru dwie opcje: oglądanie walk na żywo lub przed ekranem telewizora. Coraz częściej pojedynki można oglądać na monitorze komputera; tylko patrzeć, jak ta forma transmisji zacznie konkurować z telewizją. Przed laty alternatywą dla bezpośredniego uczestnictwa w zawodach było jedynie radio. Organizatorzy zawodów wręcz obawiali się konkurencji z tej strony, zagrożona była sprzedaż biletów - źródła dochodów sportowych impresariów. Bywało, iż radiowi reporterzy mieli zakaz wstępu na pięściarskie imprezy. W końcu jednak mniejszą sprzedaż kart wstępu zrekompensowały coraz większe wpływy z reklam radiowych.

Ci, którzy ze względu na odległość do miejsca zawodów czy mniej zasobni w bilety płatnicze - gotówkę, mogli wreszcie rozkoszować się pojedynkami nie ruszając się z domu, przed radioodbiornikami. O powodzeniu zawodów decydowała elokwencja i wyobraźnia reportera. I o takich reportażach z zawodów pierwszych dekad minionego wieku pisał amerykański korespondent Przeglądu Sportowego (P.S. 86/1937), Curt Riess Steinamm.

Video. "Nudna i nieciekawa walka Schmeling - Louis >>

"Nie należy miary zainteresowania jakimś sportowym wydarzeniem oceniać na podstawie ilości sprzedanych biletów. Wielka jest ilość zainteresowanych, niewielu ma jednak drobniaki na opłatę wejściową. Ameryka wpadła - jak to się tu często dzieje - na nowy trick. Po sławnym wieczorze światowych mistrzostw (Thil, Ambers- Barney Ross etc.) Consolidaded Edison Company (Elektrownia) ogłosiła, że w Nowym Jorku i okolicy zużyto każdego z tych wieczorów o 171.000 kilowatów prądu więcej, niż w zwykłych dniach. Kompania Elektryczna jest zdania, że nadprogramowe kilowaty zaabsorbowane zostały przez nastawione na reportaże meczów bokserskich aparaty radiowe.

*

Walkę Joe Louisa ogólnie określono jako nudną, nieciekawą, pozbawioną momentów sensacyjnych. Tym dziwniej brzmi ogłoszona przez jeden z rozlicznych wydawnictw statystycznych w Waszyngtonie wiadomość. Okazuje się, że w czasie tego meczu ze zdenerwowania miało umrzeć pięcioro osób!

Z tej piątki wśród widzów ciężko chory na serce był tylko pan Perlman. Cztery dalsze ofiary rozstały się z życiem przy głośnikach, słuchając reportażu. Będziemy ściśli: jeden skonał podczas piątej rundy, drugi pod koniec siódmej, trzeci w dwunastej, a ostatni w chwili, gdy ogłaszano wynik ( a więc niemalże u progu wybawienia).
Wydaje się nam, że moralnie uprawniony do śmierci był tylko nieboszczyk z rundy siódmej, gdyż tylko to starcie przypominało co nieco z prawdziwej walki.

Ci, którzy naprawdę powinni pożegnać się z padołem płaczu, to panowie z prasy. I to nie z powodu zdenerwowania, lecz ze... wstydu. Również niżej podpisany nie powinien był przeżyć 7. rundy, gdyż typował nokaut znacznie wcześniej. Ale czy nie jest to dla prasy charakterystyczne, że znów wolała wykręcić się sianem?

Max Schmeling - Joe Louis (19.06.1936)
http://www.youtube.com/watch?v=lihT_ewxVko


Gdy juz mowa o radiowych transmisjach, to jest w Ameryce tajemnicą poliszynela, że reportaże są znacznie ciekawsze, niż same walki. Podczas, gdy pięściarze po zakończeniu meczu udają się jakby nic do swoich narożników, biedny pan przy mikrofonie jest zupełnie groggy.

W czasie walki Ambers - Montanez jeden z sekundantów Ambersa siedział obok radiowego reportera i słyszał całą transmisję. Po trzeciej rundzie zwrócił się do menedżera z propozycją: - Przestańmy przypatrywać się walce, lepiej usłyszymy ją przez radio. Tam jest ona znacznie ciekawsza!

Amerykańscy dziennikarze sportowi chętnie popadają w przesadę. Dla nich nie ma dobrego czy złego sportowca, nie istnieje określenie "całkiem dobrze”" lub "dość źle" - oni znają tylko naj... najlepszy i naj... najgorszy.

Przypadek z Louisem jest typowy. Z chwilą, gdy zjawił się na horyzoncie ochrzczono go najlepszym pięściarzem wszystkich czasów! Klęska ze Schmelingiem była równocześnie katastrofą dla ekspertów. Od czasu, gdy Farr nie uległ przez nokaut, Louis jest największym patałachem wszystkich czasów.

Najoczywistszy masochizm! Jest bowiem rzeczą anormalną, by wobec własnych czytelników dobrowolnie uznać się idiotą. Prawdziwa przyczyna tego nienormalnego stanu jest prosta. Odkrył ją jeden w wielkich dziennikarzy amerykańskich, nie interesujących się sportem, lecz artykułami wstępnymi. Jego wniosek brzmi:

"Błędem naszych sportowych dziennikarze jest to, że czytają wszystkie artykuły i prace swoich kolegów. Aczkolwiek wiedzą doskonale, w jaki sposób powstają opinie i artykuły, traktują na serio każde słowo, jakie zrodziło się z pióra ich kolegów po fachu. Ba, niektórzy poważnie traktują wszytko to, co sami napisali! A to już jest szczytem!"

W tych słowach mieści się coś więcej, niż gryząca ironia. Amerykańska dziennikarka sportowa osiągnęła ilościowo tak wielkie rozmiary, że nikt się w niej w końcu nie wyznaje. Przypuszczenie wyrażone mimochodem przez pierwszego lepszego dziennikarza, po 24 godzinach uchodzi już za fakt dokonany!

Biada dziennikarzowi, który nie ustali sobie zdecydowanego zdania przed rozpoczęciem ogólnej debaty. Gdy nie będzie się go kurczowo trzymać, może mu się w końcu przydarzyć, że sam straci świadomość jaką miał, czy może jaką chciał mieć opinię w początkowej fazie.

Osobiście wszystkie swoje horoskopy stawiam przed rozpoczęciem wielkich kampanii prasowych. A Ty miły czytelniku zapewne mi teraz odpowiesz, że przecież w moich przepowiedniach regularnie się mylę! Przyznaję się do tego. Ale i krytykowi wolno przecież być człowiekiem omylnym...”

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com{jcomments on}