Max Schmeling

Dziennikarze rozeszli się do domów trochę skwaszeni. Buleow przywiązywał wielką wagę do wyrobienia popularności swojemu pupilowi. Będąc pięściarskim publicystą miał okazję tysiąc razy stwierdzić, co znaczyła siła amerykańskiej "publicity". Niejednokrotnie źle przygotowane zwycięstwo spotykało się z gwizdami, a w prasie robiono potem złośliwe aluzje na temat uczciwości walki. Aluzje te nie były zresztą pozbawione rzeczowego uzasadnienia. Związek bokserów zawodowych (Boxport- Behoerde Deutschlands) był bezpańską organizacją, powołaną dla osłony możniejszych ringowego świata, przy czym czołowi działacze BBD utożsamiali możność- z zamożnością.

Potem nastąpiła zwykła w takich sytuacjach zmiana. Związek wziął za łeb jedyny człowiek, któremu chciało się zająć tymi sprawami i poświęcić swój czas - Józef Burda. Czech przyszedł do organizacji pod hasłem uzdrowienia stosunków, rządów silnej ręki i podniesienia prestiżu pięściarstwa zawodowego. Podbił zebranie swoimi przemówieniami. Dostał szerokie pełnomocnictwa. Zakasał rękawy...

Po kilku miesiącach związek był przeorganizowany i porządek zaprowadzony. Sanacja polegała na tym, że teraz wszystkie sprawy załatwiał jednoosobową decyzją pan Burda i że wszystkie dochody trafiały do jego kieszeni. Był to - na domiar złego - człowiek uparty i ograniczony. Popełniał wiele błędów z których największym była nadmierna chciwość. Inni menedżerowie, mniej sprawni i mniej sprytni, zostali bez pardonu odsunięci od wpływu na układ sił zawodowych i na dostęp do żłobu. To musiało się zemścić. Powoli rosło niezadowolenie. Wszyscy mieli dość rządów silnej ręki, a chcieli równomiernego i demokratycznego udziału w kierownictwie związku, co należało rozumieć jako żądanie rozdrobnienia dochodów.

Pod okiem zapasionego kota zaczęły szaleć myszy. Walki straciły wszelki sens i wszelki powab; ich wynik był ułożony na długo przed spotkaniem. Działy się dziwy tak wielkie, jakie obserwowano dotąd jedynie w zapasach. Zwycięstwo przez nokaut czy też porażka była tylko kwestią pieniędzy. Kto miał gotówkę, ten mógł zostać mistrzem Niemiec.

Klasycznym przykładem takiego stanu rzeczy, był mecz Breitenstraetera z Belgiem Charlesem, który potem został mistrzem Europy. Dla świętego spokoju i dla dobrej kasy Charles dał się wyliczyć w czwartej rundzie, ale zrobił to wielce niezręcznie, gdyż symulował nokaut w momencie chybionego ciosu. Uderzenie wymierzone na szczękę, uderzenie umówione z góry, jako decydujące i ostatnie, wywołało odruchowe pochylenie się Charlesa do przodu. Pięść trafiła w czaszkę. Charles, dobry, młody bokser, ale zły i niedoświadczony aktor, zwalił się na ziemię i z rozkrzyżowanymi rękoma czekał aż sędzia zawoła "out!".

Zresztą usłyszeć nie było łatwo. Publiczność, która przyszła zobaczyć walkę, której gwarantowano pokaz pięknego boksu, która tak wdzięcznie reaguje na każdy objaw odwagi czy heroizmu, która gotowa jest zbudować w swoim sercu tron dla każdego sportowego bohatera, teraz solidarnie podniosła się z krzeseł i potwornie gwizdała.
- Granda! Schiebung!
Tak kończył swą karierę "Der blonde Hans", w takich warunkach rozpoczął swoją serię Max Schmeling. Z tą różnicą, że bokserski bałagan wyszedł mu na zdrowie.
W wadze półciężkiej nagle zrobił się luz. Mistrz Paul Samson- Koerner dobrowolnie zrezygnował z tytułu, bo już nie utrzymywał wagi. Najpoważniejszym spadkobiercą wydawał się być Max Dickman, ten sam, który w 1924 roku otworzył Schmelingowi aortę i opryskał "Sportpalast" po pierwsze piętro.

Trzeba mu było znaleźć przeciwnika. Zatrzymano się przy osobie Schmelinga. Nie był to wprawdzie zbyt atrakcyjny parter, ponieważ Schmeling walczył z nim już dwukrotnie i ani razu nie potrafił zachwiać przeciwnikiem, ale z braku laku... Trzeba było przecież jakość zadośćuczynić formalnościom.

Buleow niechętnie zgodził się na ten mecz. Historia takiej porażki i przelewu krwi nie wpływa korzystnie na morale pięściarza. Zależało mu na tym, aby Max nie stał się przesadnie ostrożny lub- nie daj Boże!- bojaźliwy w ringu. Gotów speszyć się widokiem krwawego przeciwnika i wówczas nie poradzi ani wyższa technika, ani pewny cios, ani większa siła. Jakaś reminiscencja myślowa, lub wspomnienie bólu mogło zaważyć na rezultacie spotkania o wiele silniej, niż pięści Dickmana.{jcomments on}

cdn

Jan Ball, opracował Krzysztof Kraśnicki (Ring Bulletin)

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (10) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (11) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (12) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (13) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (14) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (15) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (16) >>