Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


GymAuto pędzi wzdłuż Hudsonu. Niebo jest niebieskie, wieje lodowaty wiatr. Za długo, aż do pierwszych dni listopada panowała ciepła jesień. Tym dotkliwiej odczuwamy teraz podmuch mrozu.

Auto pędzi wzdłuż Hudsonu: 100 km na godzinę. Szosa prościuteńka, widzimy na co najmniej dwa kilometry przed sobą.

- Do Brownsdale jest - mówi siedzący za kierownicą Jimmy Bronson - dokładnie 83 km od parku Centralnego. I milknie. Jimmy Bronson jest równie wielkim milczkiem jak menedżerem. To on doprowadził Tunney’a do mistrzostwa świata. W głębi auta siedzi wasz korespondent i Lew Burston, towarzysz Jeffa Dicksona, który niebawem wraca do Paryża. Był tu parę miesięcy, aby zaopiekować się Pedro Montanezem z wagi lekkiej w jego pierwszych walkach amerykańskich.
Lew Burston mówi: - To dziwne, jak odległym wydaje się New York.

Wasz korespondent odwraca się. Drapacze nieba Manhattanu już dawno znikły. Wasz korespondent zaczyna: - A więc jedziemy do Mr. Billa Browna, dyktatora nowojorskiego boksu.
- Tak - mruczy Bronson.
- Do diabła - ciągnie wasz korespondent - Europa chciałaby wreszcie wiedzieć, co jest z tą  bokserską komisją. Co noc depeszuje; Komisja zawiesiła tego i tamtego boksera, stawia temu mistrzowi świata ultimatum, zabrania komuś bronić tytułu z uprzednio przez siebie zakwalifikowanym pięściarzem. Europa pyta: czym właściwie jest ta bokserska komisja?
- Lepiej byłoby zapytać: kto to jest ta komisja - Mówi Bronson - a na to może odpowiedzieć  tylko Bill Bronson. I po to właśnie do niego jedziemy.
- Mówiłeś, że Brown dopiero przed dwoma laty wstąpił do komisji... Ale chyba wcześniej miał do czynienia z boksem?

Więcej o historii boksu na colma1908.com >>

-  No chyba. Bill miał  gymnasium, taką salę treningową. Tak, od początku naszego stulecia aż do wojny. Najpierw urządzał tam walki zapaśnicze, potem bokserskie, najpierw amatorów, później zawodowców. Płacono dolara i widziano więcej niż dziś w Madison Square Garden. Wtedy zresztą nie było jeszcze boksu w Madison. Prawo na to nie pozwalało.


Gdy po wojnie, w roku 1919 Tex Rickard zaczął organizować w Madison walki bokserskie, wziął Billa na sędziego. Wiedział, że jeśli Bill sędziuje, to nie będzie oszustw. Bill nie przyłożyłby ręki do żadnego kantu. Ani do tego, by bokser się oszczędzał. Walczył, aby publiczność za swoje pieniądze coś dostała. Wszystko było dobrze, aż...

- Aż?
- Aż pewien bokser nie zgodził się na sędziowanie Billa. Rickard zamiast wyrzucić boksera, ustąpił. Bill był oburzony, gdy się o tym dowiedział. Zresztą słusznie. W jego stosunkach z Rickardem nastąpiło załamanie. Bill odmówił sędziowania w Madison. Nie zmiękł, choć Tex niemal płakał, a publiczność szalała. Wycofał się na z górą dziesięć lat na swoją fermę. Dopiero gubernatorowi Lehmanowi udało się go ponownie dla boksu pozyskać. Lehman zrozumiał, że boks przeżywa ostry kryzys. Było to w roku 1933. Zrozumiał, że tylko cieszący się olbrzymim szacunkiem Bill może uratować sytuację. Bill wzdragał się, ale nic mu to nie pomogło. Zmuszono go do tego niemal siłą. I przyjął wybór do Komisji Bokserskiej.
- No więc, cóż to jest ta komisja bokserska?

Wasz korespondent nie dostał  odpowiedzi, bo właśnie wjeżdżaliśmy na podwórko Brownsdale.

*

Olbrzymi kompleks budynków, rodzaj majątku ze stajniami, placami tenisowymi, garażami, basenem pływackim. Położony idyllicznie wśród wzgórz. Jak tylko wzrokiem sięgnąć - lasy, zagajniki, krzaki. Pachnie wsią, krowami, kurami. Jakiś człowiek wychodzi na nasze spotkanie. Wysoki, szczupły, o energicznej, brązowej twarzy okolonej białymi włosami. Widać, że od lat mieszka na wsi. Za okularami błyszczą niezwykle żywe, stalowe oczy. A więc jest to Bill Brown, dyktator boksu Nowego Jorku. Naturalnie, nie tracąc czasu chcę zrobić z nim wywiad.

Mr. Brown potrząsa głową: - Nie boys. Posiedźcie tu u mnie parę dni. Wyglądacie trochę  blado. No tak, Nowy Jork! Mam parę wolnych pokoi.
- Mr. Brown- zaczynam, ale gospodarz przerywa: Słuchaj młodzieńcze, moi przyjaciele nazywają  mnie po prostu Bill.

*

Byliśmy jego przyjaciółmi przez parę następnych dni. Mieszkaliśmy na jego farmie, zapomnieliśmy o Nowym Jorku, o świecie sensacji, o którym mieliśmy pisać. Zapomnieliśmy nawet o boksie. Staliśmy się ludźmi.

Bill Brown jest właścicielem i kierownikiem przedsiębiorstwa, które w Ameryce nazywa się  Health Farm- Farma Zdrowia. Farma, na której zdobywa się zdrowie, rodzaj sanatorium, nie dla chorych, ale zaniedbanych ciał. Czegoś podobnego nie ma w Europie. Niestety!

Między gośćmi Browna, których poznaliśmy, są najznakomitsi prawnicy, bankierzy, sędziowie, doktorzy, kapłani, aktorzy, dziennikarze, nawet biskupi. Przyjeżdżają, jeśli to tylko możliwe, co roku, przyjeżdżają w godnym pożałowania stanie. Ociężali, brzuchaci, ze zdezelowanymi nerwami, zmęczeni, bez humoru. Bill Brown bierze ich w obroty. Sami mieliśmy próbkę.

Wstaje się o godzinie 5,45 i na dół, do sali gimnastycznej. Tam lekki, albo ciężki trening- od dziesięciu do pięćdziesięciu minut. Potem szklanka gorącej wody, gorący prysznic, kąpiel parowa, masaż, nacieranie solą, aby mięśnie stały się miękkie. Potem godzina spokoju, w pokoju ze szklanym dachem i górskim słońcem. Bardzo obfite śniadanie, pół godziny na prasę. Potem bieg na przełaj. Po powrocie znów szklanka gorącej wody, gorący prysznic, pływanie. Obiad. Można popalić, ale nie za dużo. Po południu sport- jaki kto chce: jazda konna, tenis, golf, baseball. O 16,30 znów szklanka gorącej wody, znowu prysznic. Kolacja. O 21. spać.

I tak się robi od 25. lat.

***

- Popatrz- mówi Billy, gdy wreszcie doszło do wywiadu- to wszystko, to moje życie. Urodziłem się w Irlandii, do Ameryki przyjechałem jako chłopiec. Musiałem ciężko pracować, aby wyżywić młodsze rodzeństwo. Ale moją namiętnością był zawsze sport. Walczyłem. Pewnego dnia, w 1894 roku, zobaczył mnie słynny John Wood, który miał największe gymnasium na Brodwayu- jedna z najwybitniejszych osobistości ówczesnego Nowego Jorku. Zapytał czy chciałbym przyjąć u niego posadę w gymnasium.

Bill śmieje się. Siwiuteńki 62. letni mężczyzna, wygląda na 20 lat.

- Czy chciałbym? To był przecież wielki los. Już następnego dnia trenowałem klientów Wooda. Wówczas nauczyłem się też tego, co sam później zastosowałem, gdy otworzyłem własny klub- żadnego przemęczania. Nie można kogoś trenować zaganiając go na śmierć. Cała tajemnica treningu polega na tym, że trzeba przyzwyczajać ciało tylko do takich wysiłków, którym to ciało może podołać.

I nauczyłem się jeszcze jednego: kochać trening. Przede wszystkim przygotowywałem kandydatów do policji i straży ogniowej. Cóż to były za figury! Jak straszliwie zbudowane. A jak łatwo było przy odrobinie metody zrobić z tych zatłuszczonych pokrak prawdziwych atletów.

Żadnego przemęczania... Gdy otworzyłem tę farmę, miałem w pierwszym roku dwóch klientów. Dziś czekają w kolejce na miejsce, a gdybym chciał, mógłbym po trzykroć napełnić mój dom. Ale przyjmuję tylko tylu, ilu mogę sam dopilnować. Nie chcę zarabiać milionów. Co bym z nimi zrobił w moim wieku? Moja namiętność to trening. Chcę podarować moim przyjaciołom ten kawałek życia, który utracili, gdy żyli ponad stan swojego ciała, gdy za dużo jedli lub za dużo pracowali; tym, którzy nie wiedzą, co to jest osiem godzin snu. To wszystko czego chcę. Zawsze pytają mnie, czy u mnie tracą, czy przybywają na wadze, jakby o to chodziło, jakby było coś takiego jak "za chudy", "za tłusty". Ważne jest jedno: być w formie. A ja doprowadzam ich do formy.

*

To są dwie wielkie idee, które zaciążyły nad całym życiem Browna: entuzjazm dla możliwie najlepszej formy i ochrona powierzonych mu ludzi i interesów. Toteż  tłumaczy dyktatora boksu, dlaczego jest tak konsekwentny i wskutek tego, wszyscy tak się go boją.

Wynika z tego przede wszystkim to, co za moim pośrednictwem komunikuje europejczykom: - Dla mnie nie ma w sporcie narodowości i ras, dla mnie są tylko bokserzy dobrzy i źli; bokserzy, którzy wypełniają swoje obowiązki i tacy, którzy ich nie wypełniają. Przed takimi, którzy nie trenują i nie traktują boksu poważnie, trzeba strzec sport i publiczność.

- Mówi pan: międzynarodowy... Jak się więc dzieje, że większość mistrzów świata to Amerykanie? Europa ma wrażenie, że Nowojorska Komisja stara się o zatrzymanie tytułów za Oceanem, że ignoruje wielkości europejskie.
- Nie rozumiem tego. Gdy mistrz świata przegra w Europie, to europejczyk będzie mistrzem świata. Będzie to przykre dla amerykańskiego menedżera, ale to już nie jest sprawa Komisji.
- Al Brown stracił tytuł  na rzecz Hiszpana Sanchillego. Mimo to przed tygodniem w Madison Square Garden odbył się mecz o mistrzostwo świata wagi koguciej między Escobarem a Salicą.
- Słusznie. Al Brown stracił tytuł, gdy już ne był mistrzem świata! Tytuł, którego tak długo nie bronił, został mu odebrany w myśl naszych przepisów. Eliminacja Escobar- Salica była więc logiczna. Mimo to nikt chętniej niż ja, nie zaakceptuje meczu Sanchilii- Escobar. Tytuły powinno się tracić na ringu, a nie przy zielonym stoliku.
- Mówi pan: rasy. Czy nie zawaha się pan dopuścić do walki o tytuł Louisa?
- Dlaczego? Przeciwnie, uważam, że sport bokserski może sobie pogratulować Louisa. Wielu białych mogłoby się od niego uczyć. Baer był wstydem dla sportu, Louis godnym przedstawicielem.
- A jeśli Louisa zlekceważą menedżerowie?
- Nie mogą! Komisja ogłosiła go jako challengera nr 1. Z tego wynika, że Braddock może walczyć o tytuł z kimś innym, niż z Louisem, tylko jeśli przedtem pobije Louisa. Albo innego- który zwycięży wcześniej Louisa.
- A więc mecz Braddock- Schmeling?
- Niemożliwe, jeśli jeden z nich nie pobije Louisa.

*

Auto pędzi do Nowego Jorku. Wreszcie Bronson wyjaśnia waszemu korespondentowi głębsze i tajemnicze nici wiążące amerykańskie Komisje Bokserskie. – Każdy stan w którym boks może być prawnie uprawiany, to znaczy 30 stanów- w pozostałych mogą odbywać się tylko walki klubowe- ma składającą się z trzech osób Komisję Bokserską, która pilnuje, aby wszystko było w porządku. Której rozporządzenia są prawem!

Komisje w Nowym Jorku, Pensylwanii, Kalifornii, Illinois stworzyły jakby Związek, to znaczy respektują  nawzajem swoje decyzje, zawieszenia. Jest ponadto National Boxing Commission, do której należy pozostałe 26 stanów.

Pierwsza grupa jest poważniejsza choćby dlatego, że komisja nowojorska jest jedyną poważną  komisją. A w tej komisji dyktatorem jest Bill Brown. Generał Phelan jest przewodniczącym, Mr Wear daje wywiady, ale decyzje podejmuje Bill Brown, tak, że nie bez racji nazywają go dyktatorem amerykańskiego boksu.

- A czy to twarda dyktatura?
- Żelazna. Wszystko dokładnie wyczyścił w ciągu paru lat. Skończyły się gangsterskie metody menedżerów, dziesiątki dyskwalifikacji bokserów, którzy pozwalali się wyliczać, bo im za to zapłacono. Nie jest przypadkiem, że amerykański boks jest teraz tak czysty. Nie jest też przypadkiem, że pokonano kryzys, że ludzie znów przychodzą na mecze. Działalność komisji bokserskich zależy od ludzi w nich pracujących. Takich, jak Billa Browna.

Drapacze chmur Manhattanu wyłoniły się na horyzoncie.

- Dobrze trenował swój sport bokserski, równie dobrze, jak swych pacjentów. Zawdzięczmy mu niezmiernie wiele i- dodaje cichutko, tak jakby mówił do siebie: Wszyscy mówimy o nim Bill.

Samochód jedzie ósmą aleją, koło Madison Square Garden...

Curt Riess- Stelnam
Przegląd Sportowy 136-137/1935 r.
Opracował Krzysztof Kraśnicki
{jcomments on}